Czasami mam nieodparte wrażenie, że III RP powstała wyłącznie po to, aby wyleczyć Rosjan z kompleksów. Zarówno tych dręczących tamtejsze władze, a więc dotyczących relacji międzynarodowych, jak i społecznych, międzyludzkich.
Niby wolne, demokratyczne państwo, potulnie wracające w objęcia matuszki Rosji. Za zgodą i z poparciem większości społeczeństwa. Tak to przynajmniej na zewnątrz wygląda, a w świecie wymuszającym zachowania większości poprzez wmawianie jej, że to ona o wszystkim decyduje, tylko pozór się liczy.
Jakie kompleksy, ktoś zapyta?
Ano, na przykład kompleks Polski.
Nie, nie ten z grafomańskiej powieści Konwickiego, ale inny, tkwiący w głowach Rosjan od dziesiątków lat, a może nawet stuleci.
Kompleksy wobec Polski? W Rosjanach? A II Wojna Światowa? A broń atomowa? Kosmos? Sławne na cały świat kultura, muzyka? To oczywiście są żarty. Wszyscy doskonale wiemy, jak mało stan ducha społeczeństwa może mieć wspólnego z wymienionymi współrzędnymi. Czasem wystarczy geografia i kilka pudów historii.
Rosja tkwi zawieszona między Wschodem i Zachodem, a Rosjanin - choć w różnym stopniu, bo to jest sprawa indywidualna - ani nie może w pełni roztopić się w mrowiskowej hierarchii Wschodu, ani dumnie i wysoko nosić głowę, przekonany na wzór zachodni o niezbywalnej godności i autonomii ludzkiej jednostki. Znikąd ukojenia, a to rodzi frustrację, kompleksy i nienawiść. Wystarczy uważnie przeczytać geniuszy rosyjskiej literatury, żeby się o tym przekonać.
Każdy, kto pamięta czasy komuny i był w Związku Sowieckim doskonale wie, o czym piszę. Skoro setki lat nie zmieniło stosunku Rosjan do kraju, który jest Bliżej Wymarzonego Zachodniego Raju, tej szczególnej mieszaniny podziwu, zazdrości i niechęci, to dlaczego miałoby się tak stać w ciągu jednego pokolenia, po 1990 r.?
Zresztą próbujący leczyć te kompleksy nowym świętem wygnanaia Polakóew z Kremla (12 listopada) pulkownik Putin chyba wie co robi. Tym bardziej, że jako szef jedynej od dziesięcioleci sprawnej instytucji w tym państwie (KGB-FSB) zna swoje społeczeństwo najlepiej.
Przywrócenie właściwej, pierwotnej miartty III RP w jej relacjach z Moskwą, po blisko dwóch latach rojeń o niepodległości, było - ,poza oczywiście rabunkiem - głównym zadaniem ekipyTuska, gdy obejmowała władzę w 2007 r. Dlatego bardzo mylą się ci wszyscy, którzy twierdzą że 10 IV 2010 r. jest w tej sprawie jakąś istotną cezurą. To nieuchronna konsekwencja, lub "wypadek przy pracy", skuktujący oczywiście prędzej czy później kryminalnymi konsekwencjami dla wszystkich winnych, ale to nie jest początek żadnego trendu, ani nawet punkt zwrotny.
Niektóre, późniejsze zachowania naszych wladz sprawiają bowiem wrażenie, jakby wynikały z konieczności realizowania wcześniejszego scenariusza, bez względu na zmianę warunków i rosnące po 10 kwietnia koszty.
Zadziwia obszerność i drobiazgowość planu rusyfikacji. Moim zdaniem, pisanego jakby w innych czasach i przez to momentami przeciwskutecznego. Do tej pory miał on dwa punkty dominujące - Smoleńsk i Euro 2012. 10 kwietnia miał znaczenie głównie międzynarodowe, a Euro jednak przede wszystkim wewnętrzne.
Przy czym warto chyba jednak przyjąć jedno, generalne założenie. Współorganizujące (co najmniej) oba wydarzenia polskie władze w tej akurat dziedzinie wykazują się dostateczną sprawnością. Czyli że nie ma sensu upatrywać przyczyn większości ich zachowań w nieporadności lub głupocie. Nie sądzę bowiem, aby na taką skalę tolerował takie zachowania główny zleceniodawca.
Dlatego nie pytajmy na przykład, skąd wziął się Franciszek Smuda, bo to jest właściwy czlowiek na właściwym miejscu. Wspomniałem już, że scenariusz jaki się w Polsce realizuje, wygląda na pisany w innych czasach. Dla mnie pasuje on bardziej do lat 50-tych minionego stulecia. No, a przypomnijmy sobie - młodszych odsyłam do wyszukiwarek - co oznaczał wtedy wygrany mecz pilkarski z ZSRR lub zwycięstwa polskich bokserów na sowieckimi.
Właśnie dlatego Polska musi dzisiaj z Rosją przegrać. Na pewno. Za wszelką cenę.
Najgorsza w reprezentacji jest obrona? Wstawimy na boisko 7 obrońców. Niektórzy piłkarze są zbytnio zmotywowani? Pierwszy do zmiany pójdzie Błaszczykowski. Budowanie motywacji drużyny rozpoczniemy od publicznych modlitw o remis. Itd.
Czy takie nastawianie się na niechybną klęskę nie jest jednak dla rządzących zbyt ryzykowne? Nie ma takiego niebezpieczeństwa.
Dla większości ludu nadwiślańskiego Euro 2012 to rodzaj wyjątkowego Jarmarku w sąsiednim miasteczku. Nieważne, czy w konkursie rzutu podkową wygraja nasi, czy ci z sąsiedniej wsi, i tak jedni z drugimi się po Jarmarku pobiją, a kto przeżyje, będzie zadowolony.
Dlatego dzisiejsze zwycięstwo Rosji jest tak potrzebne nie po to wcale, aby upokorzyć Polaków, ale aby dowartościować Rosjan.
I, o paradoksie, w tym właśnie tkwi pewna anachronicznośc i słabość realizowanego przez władze scenariusza, a nasza nadzieja.
Bo o ile ludowi nadwiślańskiemu jest w zasadzie wszystko jedno, kto wygra, a kto przegra, to idea Jarmarku, do kórej zresztą zostal wychowany, spodobała mu się niezmiernie. I takich festynów (nawet "zamiast") może się już odtąd stale domagać. A z ich dostępnością będzie coraz gorzej.
Chyba, że za takowe uznamy wieńczące dzieło rusyfikacyjne, uroczyste podpisanie aktu inkorporacji oraz triumfalny wjazd do kraju nad Wisłą prezydenta Rosji I Polski w jednej osobie.
No cóż, w takiej sytuacji należy mieć nadzieję, że Polska to nadal kraj cudów. Także na boisku.
2 komentarze:
Karlinie, ja nie chcę straszyć, ale serio obawiam się, że "nasi" mogą jednak wygrać wskutek mocy tajemnych :)
Zwykle zaczynam oglądać tego typu imprezy, kiedy już "nasi", zwyczajowo, nie wychodzą z grupy :)
Duży komfort pod tym względem był na ostatnich MŚ :)))
Pozdrawiam serdecznie
PS. Na razie widziałam jeden mecz. Dania-Holandia. I popatrz: okazuje się, że trafiłam na najlepszy.
No popatrz, to i Ciebie wzięło:)
Ja tam zwycięstwo nad Rosją, nawet w wykonaniu kelnerów z Budy Ruskiej, biorę w ciemno.
Tylko że to nie są kelnerzy.
Ale masz rację, z cudami czasem dzieją się cuda.
Pozdrawiam
Prześlij komentarz