I znowu, jak przy każdych wyborach po 1989 r., podział na dwie Polski.
I znów, sączące się od lat z "ekspertów" w mediach sugestie, jak ten podział należy rozumieć, z czego on wynika, do czego prowadzi i co należałoby zrobić, aby z nim skończyć.
Bo ta Polska na zachodzie ma być bogatsza, mądrzejsza, lepiej rozwinięta, bardziej postępowa, jednym słowem - bliżej Zachodu.
A ta Polska na wschodzie i południowym-wschodzie z biedą odmawia poranny paciorek, a z nędzą i beznadzieją spać się kładzie. To siedlisko kołtuństwa, ciemnoty, zacofania i katolickiego fanatyzmu. Długi jak niespłacone kredyty Palikota, na wpół martwy ogon, wlokący się za rozpędzoną w drodze do zachodniego raju, Polską ludzi światłych i rozumnych.
Chyba niczego nie pominąłem.
A jak jest naprawdę i dlaczego?
Nie mam zwyczaju publikować na blogu długich elaboratów, więc chciałbym zwrócić uwagę tylko na jedną, ale moim zdaniem bardzo istotną sprawę.
"Niebieskie" regiony Polski to te jej obszary, na których przed 1939 r. przeważała lub stanowiła znaczącą część mieszkańców ludność niemiecka.
Po wojnie tę ludność wysiedlono, a pojawili się tam nowi mieszkańcy. Repatrianci z utraconych, wschodnich prowincji II RP, "nagradzani" w ten sposób funkcjonariusze nowego reżimu, wojskowi.
Ludzie wykorzenieni, którym przez kilkadziesiąt lat nie pozwolono na autentyczne zapuszczenie korzeni w nowym miejscu. Z jednej strony każąc oficjalnie zapomnieć o przeszłości stron, do których przybyli, a z drugiej nieustającymi kłopotami z uznaniem ich praw własności, nie pozwalając im rozstać się z głębokim poczuciem tymczasowości i obcości.
To w takim środowisku mogło w kilka lat po 1989 r. pojawić się w opolskiem - znikąd - ponad 200 tys. "Niemców". To ich, zagubionych i nie czujących za plecami swojej własnej historii, swojego państwa, najłatwiej było zobojętnić, a nawet zniechęcić do takich pojęć, jak Ojczyzna, patriotyzm czy Polska.
Z tych samych powodów to oni właśnie są najbardziej podatni na medialną manipulację, najłatwiej ulegają światopoglądowym modom.
Wschód to w większości, a przynajmniej w znacznie większym stopniu, ludzie osiadli tam od pokoleń. Spokojniejsi, bardziej pewni swoich poglądów i przekonań. Bez "jaskółczego niepokoju" wiecznego wędrowca, któremu wmówiono, że niespełnienie to najważniejszy motor postępu. A postęp - wiadomo.
Obie te grupy polskie państwo, a dokładniej ci wszyscy z rządzących, którzy to państwo traktują jak wojenny łup, od ponad 60 lat krzywdzi.
Szydząc z jednych i tumaniąc drugich.
I najgorsze - szczując ich na siebie.
Tymczasowi zarządcy terenów byłych zaborów.
Prawdziwa niepodległość wciąż jeszcze przed nami.
I znów, sączące się od lat z "ekspertów" w mediach sugestie, jak ten podział należy rozumieć, z czego on wynika, do czego prowadzi i co należałoby zrobić, aby z nim skończyć.
Bo ta Polska na zachodzie ma być bogatsza, mądrzejsza, lepiej rozwinięta, bardziej postępowa, jednym słowem - bliżej Zachodu.
A ta Polska na wschodzie i południowym-wschodzie z biedą odmawia poranny paciorek, a z nędzą i beznadzieją spać się kładzie. To siedlisko kołtuństwa, ciemnoty, zacofania i katolickiego fanatyzmu. Długi jak niespłacone kredyty Palikota, na wpół martwy ogon, wlokący się za rozpędzoną w drodze do zachodniego raju, Polską ludzi światłych i rozumnych.
Chyba niczego nie pominąłem.
A jak jest naprawdę i dlaczego?
Nie mam zwyczaju publikować na blogu długich elaboratów, więc chciałbym zwrócić uwagę tylko na jedną, ale moim zdaniem bardzo istotną sprawę.
"Niebieskie" regiony Polski to te jej obszary, na których przed 1939 r. przeważała lub stanowiła znaczącą część mieszkańców ludność niemiecka.
Po wojnie tę ludność wysiedlono, a pojawili się tam nowi mieszkańcy. Repatrianci z utraconych, wschodnich prowincji II RP, "nagradzani" w ten sposób funkcjonariusze nowego reżimu, wojskowi.
Ludzie wykorzenieni, którym przez kilkadziesiąt lat nie pozwolono na autentyczne zapuszczenie korzeni w nowym miejscu. Z jednej strony każąc oficjalnie zapomnieć o przeszłości stron, do których przybyli, a z drugiej nieustającymi kłopotami z uznaniem ich praw własności, nie pozwalając im rozstać się z głębokim poczuciem tymczasowości i obcości.
To w takim środowisku mogło w kilka lat po 1989 r. pojawić się w opolskiem - znikąd - ponad 200 tys. "Niemców". To ich, zagubionych i nie czujących za plecami swojej własnej historii, swojego państwa, najłatwiej było zobojętnić, a nawet zniechęcić do takich pojęć, jak Ojczyzna, patriotyzm czy Polska.
Z tych samych powodów to oni właśnie są najbardziej podatni na medialną manipulację, najłatwiej ulegają światopoglądowym modom.
Wschód to w większości, a przynajmniej w znacznie większym stopniu, ludzie osiadli tam od pokoleń. Spokojniejsi, bardziej pewni swoich poglądów i przekonań. Bez "jaskółczego niepokoju" wiecznego wędrowca, któremu wmówiono, że niespełnienie to najważniejszy motor postępu. A postęp - wiadomo.
Obie te grupy polskie państwo, a dokładniej ci wszyscy z rządzących, którzy to państwo traktują jak wojenny łup, od ponad 60 lat krzywdzi.
Szydząc z jednych i tumaniąc drugich.
I najgorsze - szczując ich na siebie.
Tymczasowi zarządcy terenów byłych zaborów.
Prawdziwa niepodległość wciąż jeszcze przed nami.
1 komentarz:
@ Karlin
Na Górnym Śląsku nie było tylu wysiedleń, całkiem sporo autochtonów zostało. Ciekawe, jak wyglądałby wynik, gdyby nie liczyć Zagłębia Dąbrowskiego - tego matecznika komuny i postępu wszelakiego. Wyborcy lewicowi, a takich tam większość, zdyscyplinowanie idą do wyborów.
Pozdro
Prześlij komentarz