Czy Marek Migalski - jak piszą niektórzy, komentujący jego w polityce przypadki - zawiódł, nie zdał egzaminu, okazał się głupkiem?
Ależ skąd.
Zrobił, co do niego należy.
Narobił Jarkowi na głowę całą zawartością swojego erectum i dopóki zainteresowania mediów oraz zleceń starczy, będzie robił nadal. Migalski niczego nie założy, ani nie zorganizuje, bo nie ma o tym zielonego pojęcia, a czy go gdzieś postawią na czele, to już zależy od mądrzejszych od niego otwieraczy szampana.
"Incydent z PIS" pozwoli mu na napisanie książki z podtytułem "byłem politykiem u Kaczyńskiego". To nic, że tak naprawdę o realnej polityce i działaniu wewnątrz partii gówno wie. Ważne, jak ten, prawdopodobnie zastąpiony kłamstwami, brak wiedzy będzie mógł teraz sprzedać. Wystarczy w tym celu, jeśli porównując PO i PIS - jak już zapowiada - skrytykuje PIS bardziej. Dla przyszłego montażu - "PIS odnowiony" w zupełności wystarczy. Dorn poczeka.
Ktoś mógłby, upierając się przy wizji głupiutkiego Mareczka zapytać - a dlaczego teraz? Czemu nie poczekał na lepszy moment, głębiej wchodząc w struktury partyjne i zdobywając większe zaufanie?
To bardzo proste.
Najlepszy moment na atakowanie opozycji to okres bezpośrednio po wyborach, kiedy można jej przypominać i wypominać porażkę. Kiedy również w samej partii i wśród jej wyborców najchętniej słucha się krytyki i zastanawia nad tym, co było złe i co należy zmienić.
Zauważmy jednak, że zarówno podczas "buntu wiceprezesów" z 2007 r., jak i obecnego "rokoszu politruka" chodzi - jak się wszystko porządnie wyciśnie - wyłącznie o personalny, frontalny atak na Jarosława Kaczyńskiego, przy wykorzystaniu zestawu argumentów, od blisko 20 lat obecnych w niezwykle przecież głoszonym przez niego poglądom przychylnej, propagandzie III RP.
Oprócz próby osłabienia lub odebrania Jarkowi władzy w PIS, tak w 2007 r., jak i obecnie chodzi również, a może nawet przede wszystkim o to, żeby w PIS nie rozpoczęła się normalna, powyborcza, wewnątrzpartyjna dyskusja na temat strategii i metod jej realizacji. Żeby skierować ją na fałszywe tory, personalne przepychanki (stąd prawdopodobnie polecenie dla Rostkowskiej - "nie bierz") lub podrzucane tematy zastępcze.
Choć Dorn z ferajną przy próbie rozbicia PIS ponieśli klęskę, to jednak uważam, że przyczynili się do przesunięcia PIS w stronę mitycznego "centrum" III RP, czego katastrofalne skutki, z wyborem takiej, a nie innej strategii podczas kampanii prezydenckiej na czele, mamy okazję obserwować obecnie.
Na czele PIS, obok Jarka, pojawiły się osoby, którym bliżej do Schetyny, niż do ś.p. Gosiewskiego. Sympatyczniej w towarzystwie Gowina, niż Zybertowicza czy Krasnodębskiego. Weselej na widok Palikota, niż Cejrowskiego.
I stanęły one w ordynku bynajmniej nie dla Prezesa i PISu chwały czy wyborczego sukcesu. Ale wyłącznie w celu kooptacji PIS do Komitetu Centralnego III RP. Oczywiście bez prawa głosu w kwestiach najważniejszych. No, na przykład o VAT - możemy sobie pogadać. Tylko pogadać.
Czy to tak trudno zapamiętać, że kupując celebrytów lub aspirantów do medialnej kariery, nie wolno mieć mniej kasy i fantów od przeciwnika?
Jeśli Jarek chce dalej ciągnąć ten wóz z szyldem "PIS" i nie zapomnieć o Polsce, musi zapomnieć o słowie "kompromis".
I nie chodzi tylko o wybicie sobie z głowy jakiegokolwiek "kompromisu" z przeciwnikiem. Najważniejsze jest okiełznanie, a następnie likwidacja bardzo skutecznego mitu, jaki wbito wielu, także w PIS, do głowy.
Takiego oto, że wyborcy PO nie są tak naprawdę wyborcami PO, a tylko głosują "przeciwko" PIS. Ergo, to PIS musi wykazać, że nie jest tak zły, jak go propaganda maluje, a przerażone owieczki się uspokoją i wrócą na łono Jarka.
Gówno prawda, Panie i Panowie.
PRL i postPRL wyhodował już wyborców, którzy głosują na PO, bo chcą popierać Palikotów, Niesiołowskiego, Tuska i Komoruskiego. Bo uwielbiają ludzi, którzy leczą ich kompleksy, rozładowują stresy i dowartościowują, publicznie jebiąc wskazanych frajerów - na przykład Kaczyńskich i ich zwolenników.
Czekają nas albo dziesięciolecia smuty, albo - jeśli zaklajstrowany kryzys ekonomiczny powróci - czas gwałtownych przesileń. Demonstranci, nie mówiąc już o idących na barykady, rzecznikom kompromisu nie wierzą. A przeczekać dziesiątków lat, rozmywając to, w imię czego warto czekać, wodą nieistotnych zastrzeżeń i tolerujących warunki przeciwnika poprawek, po prostu się nie da.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz