piątek, 8 kwietnia 2011

Dziesiąty dzień zwykłego miesiąca

W pierwszej chwili nie poczułem niczego.

Pustka wypełniona brakiem zdziwienia.

Tak jakby stało się coś nieuchronnego, coś czego już od dawna oczekiwałem. I co najgorsze - z czym się najwyraźniej pogodziłem.

Przez długą, bardzo długą chwilę rozpacz, współczucie, gniew - były mi tak samo odległe, lub bliskie, jak przedtem. 

Pomyślałem, pewnie jestem w szoku. No, ale to by znaczyło, że w takim szoku jestem już od dobrych paru, parunastu lat.

Pierwsze uczucie, jakie pamiętam to wstyd. Przejmujący wstyd, że nic się we mnie nie zmieniło.

Bo zdarzyło się coś niewyobrażalnego?

Wstyd zmusił do racjonalizacji i próby przekonania samego siebie, że to się na pewno zmieni. Tylko wciąż nie wiedziałem, jak i dlaczego? Przecież tyle razy zdarzało mi się powtarzać - oni ich w końcu zabiją.

Spróbowałem nie przyjmować do wiadomości rzeczy oczywistych, powtarzając sobie - "Zdarzył się wypadek". Tylko że przypadek, w który wymierzono tyle intencji ma takie szanse na przetrwanie, jak niewinny przed sowieckim plutonem egzekucyjnym.

Winni. O tak, winni. Tego się trzeba trzymać, pomyślałem.

I właśnie wówczas zaczęło mi coś świtać.

A może nie jestem oryginałem? A może tak jak ja reaguje wielu?

Przede wszystkim ci, dla których "nic się nie stało" oznacza ogromną, choć podszytą lekkim zaniepokojeniem ulgę. Zaniepokojeniem kibiców, widzących na arenie pierwszego trupa i nałogowców, pytających samych siebie - co dalej? Czy aby kolejną, większą dawkę wytrzymam?

A jeśli mnie zdołano tak dalece z ogromną stratą i tragedią - zanim się wydarzyła - oswoić, to z czym jeszcze oswojono stado, które ten bunkier intencji wzniosło i pomogło zagnieździć się w nim hordzie regularnych bandytów? I dlaczego, choćby przez chwilę pozwoliłem, żeby cokolwiek mnie z nimi łączyło?

Wtedy, dopiero wtedy naprawdę poczułem.

Żal, rozpacz, gniew.

Strach przed zgodą na status dozgonnej ofiary (z opcją zmiany na posadę tresowanego, gończego psa).

Bezbrzeżną, biblijną niemalże potrzebę doprowadzenia winnych przed wszystkie, ziemskie trybunały.

Wstyd i pogardę dla swojej słabości. Ale i potrzebę starannego jej doglądania tak często, jak się tylko da.

To w niej bowiem można obejrzeć prawdziwą siłę swoich przeciwników, to dzięki niej prostowanie karku bywa łatwiejsze, niż się z początku wydaje. 

Nad ruinami tego dnia błysnęło słońce, oświetlając usiłującego je zgasić psa.

Z dumnie podniesioną nogą.

Ten dzień będę przeżywał w sposób szczególny już do końca mojego życia.

W takie dni bowiem gdzieś tam, na chodniku, w migotliwym świetle zniczy, pod ogromną presją, pojawia się coś po co warto się schylić, lub z odrazą, jak najszybciej, zanim chwyci za gardło i serce - kopnąć.

W te dni rodzą się tchórze i bohaterowie, sceptycy i wierni, milkną wiedzący ich zdaniem zbyt wiele i zaczynają mówić ci, którzy muszą wiedzieć.

W rocznice takich dni wszyscy oni muszą się odrodzić. I jeszcze raz wybrać.

I dlatego nie jest ważne, jak długo przyjdzie nam czekać na poznanie całej prawdy o tym dniu.

Bo w każdą z jego rocznic będziemy w stanie poznać prawdę o nas samych. 

1 komentarz:

nurni pisze...

Mam pewien problem w dniu w którym powstaja takie wspomnienia.

Moze on z pewnego wyparcia jest, wszak kilka tygodni wcześniej nim stało się pisałem o Zmarłym per "głupszy z braci" no i tak zastał mnie sobotni poranek. Z tymi słowami z którymi zostałem.

Zatem pamiętam że w tym tygodniu nie udało mi sie nawet zajrzeć do pracy - plus pracy na kontrakcie.
Nie pamietam ile razy dziennie byłem na Krakowskim Przedmieściu, pamietam że wszedzie indziej czułem się bardzo źle i wracałem. Spałem tyle co wszyscy.

I pamietam tego kontrolera biletów gdy spóźniłem się w Krakowie na powrotny do W-wy i tłumaczyłem mu cos - że policja tak zablokowała że nie zdążyłem na ten wieczorny a on mi krótkie: wsiadaj pan i nie martw się.

Daleko potem oglądałem Solidarnych 2010.
Jest tam taki fragment gdy ktoś tłumaczy po co właściwie tam jest, na tym Krakowskim Przedmieściu.

I mówi:

"żeby oddać hołd, żeby być może przeprosić".

Muszę być za kilka dni i w Krakowie - wybiegam teraz myślą, choc za kilka godzin trzeba być na Krakowskim.

Ktoś mi dziś pod ruską ambasadą mówił: wiesz, ja nie wierze że to minął juz rok, to góra miesiąc był.

Racja. To dla nas zawsze chyba będzie wczoraj.

Pozdrawiam.