piątek, 21 października 2011

Polska Solidarna

Solidarność jako symbol jednoczącej wspólnoty. Dającej siłę i nadzieję na zmiany lub utrzymanie tego wszystkiego, co jest zagrożone. W praktyce wykorzystaniem tradycji słynnego związku zawodowego mogą być przede wszystkim działacze. Tacy, którzy mogą się pochwalić umiejętnością prowadzenia dyskusji podczas wieców, nawiązywania kontaktu z tłumem i kierowania nim. To są bowiem przymioty, które za jakiś czas mogą się niezwykle przydać.

Zdumiewa mnie, jak łatwo PIS zapomniał o haśle Polski Solidarnej, które poprowadziło go do zwycięstwa w 2005 r. Jak szybko Jarosław Kaczyński dał się przekonać do jego porzucenia. Być może pierwszym, symbolicznym krokiem na tej drodze było usunięcie przez Zytę Gilowską z funkcji wiceministra finansów Cezarego Mecha, twórcę opartego właśnie na tym haśle programu gospodarczego PIS w 2005 r. Dopełnieniem tego posunięcia było mianowanie kilka miesięcy później na stanowisko szefa Komisji Nadzoru Finansowego gościa, który nie potrafił w wiarygodny sposób, publicznie wytłumaczyć się – jak ongiś Piskorski - z parumilionowego majątku.

Zestawienie karier tych osób podczas rządów Kaczyńskiego to niezwykle czytelny sygnał porzucenia idei solidaryzmu społecznego, tak mocno zakorzenionych choćby w nauce Kościoła Katolickiego, na rzecz młodych, dynamicznych, w drogich garniturach z pełnymi kieszeniami i pustką w głowach. Wystarczy zestawić kariery zawodowe i dokonania Mecha i Kluzy. Pierwszego jako szefa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi (1998 – 2002), a drugiego kierującego KNF (2006 - 2011).

To także dowód niebezpiecznego zyskiwania przewagi formy nad treścią. Jej pokłosiem są do dziś między innymi rozmaici „eksperci” i przyjaciele Marcinkiewicza z Instytutu Sobieskiego, których wyboru do Sejmu może jeszcze Jarosław Kaczyński i PIS ciężko żałować. Naprawdę tak trudno zrozumieć i zapamiętać, że ekspert jest osobą z definicji nielojalną? Bo jeśli chce zostać ekspertem, to taką osobą być musi. I nie wolno go pomylić ze zdobywającym zaufanie i wiarygodność przez lata – doradcą. Tego ostatniego można czasem wstawić na partyjne listy wyborcze, tego pierwszego – nigdy. Zwłaszcza jeśli nie jest żadnym ekspertem, tylko byłym członkiem UPR.

To co napisałem, może się odnosić niestety także do tak obficie podczas ostatnich wyborów wprowadzonych przez PIS do obu izb parlamentu naukowców i profesorów. Bismarck może był antypolską kanalią, ale był także wybitnym i doświadczonym politykiem.

Proces odchodzenia od koncepcji Polski Solidarnej zaczął się w czasie rządów Kaczyńskiego być może jako pokłosie koncepcji sojuszu z liberalną PO. Oprócz wspomnianych symboli personalnych można tu wskazać także choćby największe pod względem skali obniżki podatków dla najbogatszych oraz likwidację podatku od spadków i darowizn – obie decyzje słuszne i potrzebne, ale obejmujące niewielkie grupy społeczne. I obie podjęte w jakimś stopniu zamiast dotykającego praktycznie wszystkich i powszechnie znienawidzonego – podatku Belki (od trzymanych w bankach oszczędności).

Ten przechył w stronę liberalizmu nie zachęcił do PIS liberalnego elektoratu, bo takowy albo w Polsce nie istnieje, albo występuje w stanie szczątkowym. W Polsce bowiem liberalizm kojarzy się obecnie głównie z wolnością od prawnych konsekwencji swojego postępowania. Natomiast stopniowe odsuwanie na dalszy plan Polski Solidarnej jeśli nie zniechęciło jej ówczesnych zwolenników, to z całą pewnością wstrzymało procesy ich mobilizacji i powiększania.

Najgorsze jest jednak to, że po 2007 r. w PIS nie pojawiła się na ten temat żadna refleksja, żadna wewnętrzna, poważna dyskusja. I zapoczątkowane w 2006 r. procesy systematycznie zaczęły kruszyć ówczesny, zwycięski wizerunek PIS, przerabiając je nieuchronnie na coś przypominającego narodowo-patriotyczną wersję PO.

A więc na twór, który – warto to sobie zapamiętać raz na zawsze – nie ma prawa istnieć.

Bo nie chce mi się wierzyć, że Jarosław Kaczyński nie rozumie, iż Solidarność to nie jest żaden „zły socjalizm”, przed którym coraz bardziej tchórzliwa, polska prawica ucieka jak diabeł przed święconą wodą, wpadając w łapy macherów od socjotechniki i propagandy.

Solidarność to wspólnota idei, przekraczająca bariery materialne, środowiskowe czy wynikające z wykształcenia. To opisana maksymalnie prostym, nie odwołującym się do bagażu historii i naukowych rozważań formuła kreująca społeczeństwo, naród i państwo. Ona się nigdy nie zestarzeje i nigdy nie przestanie „być modna”. Jeśli naród, społeczeństwo i państwo mają istnieć. W tym ujęciu – to bardzo ważne – jedyna, sensowna odpowiedź na najmodniejszy obecnie w Polsce „liberalizm” spod znaku PO, który jest tych instytucji czystą destrukcją.

Nie ma znaczenia, że w badaniach socjologicznych większość Polaków deklaruje swoje zadowolenie z tego co jest. Nikt nie jest zadowolony ze wszystkiego. A co, jeśli część deklaruje – „Jestem zadowolony, bo boję się zmian”? Nie ma lepszego lekarstwa na społeczne lęki jak solidaryzm. Zwłaszcza, gdy przeciwnik wyłącznie straszy i pobudza do nienawiści.

Tak samo jak nie powinien nam mącić spojrzenia brak powszechnej aprobaty dla związku zawodowego „Solidarność”. Świadomym myleniem przyczyn i skutków, mieszaniem idei z kłamstwem i wpychaniem jej do getta zajmują się wynajęci przez uważających się za właścicieli III RP. Jeśli ktoś chce się zaliczać do prawdziwej opozycji, musi umieć nadać tym rzeczom właściwy porządek.

Solidarność bowiem to nadzieja wykluczonych, ale i szansa dla zadowolonych, że nie utracą nagle wszystkiego, gdy oparty na bezprawiu i niesprawiedliwości system się załamie lub wejdzie w fazę gwałtownych wstrząsów. To recepta nie oparta na rewanżu, a więc bezpieczna dla wszystkich, którzy nie łamią prawa. W Polsce wciąż trudna do propagandowego zaatakowania. W obliczu rozsypującego się w gruzy światowego mitu liberalizmu i wolnego rynku, łatwa do szybkiego przyswojenia i akceptacji oferta przetrwania i odbudowy. Najlepszy program na kryzys.

Polska Solidarna pozostaje jedyną, spójną i czytelną odpowiedzią PIS – szerzej, każdej prawdziwej opozycji – na rzeczywistość, w tym także ekonomiczną, III RP. Porzucenie tej idei zostało przyjęte przez władców III RP z ogromną ulgą. Zapewne także włożyli bardzo wiele wysiłku w to, aby Kaczyńskiego do tego porzucenia zachęcić i skłonić. Jeśli to kogoś interesuje – jestem pewien, że ci którzy go namawiali, argumentowali i zachęcali, już zdradzili lub zdradzą pierwsi, gdy tylko nadarzy się okazja.

I choć wiele z elementów tej idei jest nadal obecnych w programie PIS, a wiele wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego do niej bezpośrednio nawiązuje, to destrukcja w jednolitym, spójnym przekazie i języku komunikowania się ze społeczeństwem już została dokonana.

A tutaj, w warunkach totalnej wojny propagandowej jest tak, jak pisałem w „Krzyżu’. Albo jest się niezłomnym i w związku z tym wiarygodnym, albo zaczyna się znikać.

Jak już wspomniałem, dla rzeczywistej opozycji, pragnącej naprawdę zmienić kraj, odwrócić procesy, które go niszczą i zapoczątkować jego rozwój Polska Solidarna jest dzisiaj, moim zdaniem, programem jedynym. Dla PIS powrót do niego jest jeszcze możliwy, gdyż Solidarność jako idea ma w Polsce wciąż mocną, pozytywną symbolikę, odwołuje się do prostych, czytelnych dla każdego w obliczu zagrożenia i własnych słabości archetypów i jest dość odporna na propagandową nawałnicę.

Pozwolę więc sobie zapytać wprost:

Czy PIS ma zamiar to zrobić, czy też pragnie doczekać chwili, gdy hasło Polski Solidarnej zaczną propagować kukły „legend” 1980 r.? Bo to właśnie będzie miarą błędu, jaki PIS popełnił i w którym tkwi do tej pory.

Brak komentarzy: