My Polacy bardzo często popełniamy błąd, patrząc na Niemców wyłącznie przez pryzmat ostatnich wojen, ich gospodarczej potęgi, niemieckich sukcesów w technice, nauce i sztuce.
Tymczasem w sferze polityki Niemcy są KARŁEM.
I to nie dlatego, że po wojnie Ameryka wzięła ich na dziesięciolecia na krótką smycz. Po prostu dlatego, że ten kraj istnieje raptem niewiele ponad 200 lat (krócej od tak czasem wyśmiewanych na polu politycznym USA), a jego polityczna nieporadność w połączeniu z ekonomiczno-militarną potęgą już dwukrotnie sprowadziła na świat katastrofę.
Od czasów zjednoczenia w 1870 r. niemiecka polityka zagraniczna miota się między pruskim ekspansjonizmem, efektywnym przy scalaniu państwa, ale później skutkującym już tylko rujnującymi wojnami, a bezproduktywnymi próbami powrotu do weimarskiego marazmu.
Dogadywanie się z ruskim niedźwiedziem to pokłosie pruskiego drylu i drangu, wzmocnionego jeszcze napływem lawiny enerdowskiej agentury po zjednoczeniu w 1990. Na arenie międzynarodowej daje to kombinację naiwności z perfekcyjną perfidią w jej wcielaniu w życie.
Niemcy potrzebują mentora, czyli kogoś kto wytłumaczy im co na pewno nie będzie, a co może być dla nich korzystne. Oczywiście tak, aby to oni sami na to wpadli. I rzecz jasna po znalezieniu polityków i autorytetów publicznych, które nie należą do rosyjskiej agentury (rzecz sama w sobie na granicy wykonalności).
Nie wiem, czy Kaczyńskich było na to stać. Wiem, że zaczęli próbować. Gdyby udało im się do końca oczyścić Polskę z dominacji postowieckiej agentury, i podtrzymać ożywiający gospodarkę trend antykorupcyjny, praktyczni pod tym względem Niemcy zaczęli by ich słuchać jeszcze uważniej.
Warto pamiętać, że w polityce zagranicznej Rosjanie udają silnych, a Niemcy sprytnych. Po to, aby ukryć, że jest na odwrót.
Nam pozostaje nieudawany spryt.
Czy będziemy jeszcze mieli szansę, aby się nim wykazać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz