sobota, 9 lutego 2008

Demontaż


Myli się ten, kto sądzi, że PO doszła do władzy bez żadnego programu, jedynie po to żeby kręcić lody. Oni są może i głupi, ale że na lody trzeba zasłużyć, już wiedzą.

A program jest prosty i niezmienny dla tego środowiska od (co najmniej) 1989 r. W takim stopniu, w jakim się tylko uda i tak nieodwracalnie, jak to będzie możliwe zdemontować polskie państwo.

Choć oczywiście jeszcze nie raz niespodziewane, jak grawitacja, dokuczliwe zjawiska i wydarzenia wprawią Człowieka Moskwy w Warszawie i jego kompanię w plączący ich sznurki, histeryczny pląs, to jednak na zapleczu praca rozkręcających, łamiących, przemalowujących, niszczących idzie pełną parą. I to nie tylko w umiłowanych tajnych służbach.

W stosunkach zagranicznych powrót do pozycji najsympatyczniejszego lokaja. Ostąpienie od prób budowania chroniących polski interes państwowy sojuszy wewnątrzunijnych. Choćby wspólnego stanowiska wobec Rosji i bezpieczeństwa energetycznego. Z ledwie tylko skrywaną, acz buzującą pod miedzianymi czaszkami, lewacką niechęcią do USA.

Kabareciarskie szarże Sikorskiego można oczywiście odczytywać na poziomie jego kompetencji umysłowych i psychicznych, ale ich szkodliwość dla relacji z USA jest oczywista. Stosunki tego środowiska z Ameryką, pełne trącącej czasem schizofrenią ambiwalencji, zasługują zresztą na odrębny opis.

Zniszczenie, za pomocą znakomicie oddających ducha agentury umizgów do Rosji, rozpoczętych dwa lata temu prób zbudowania trwałego sojuszu interesów z Ukrainą i państwami bałtyckimi. Edward Gierek, słuchając tuskowej paplaniny na Kremlu o duchu przyjaźni i współpracy, byłby przyjemnie zaskoczony. Mniej przyjemnie poczuli się za to na pewno - stojący wobec kolejnej rundy gazowego sznatażu Gazpromu - rządzący Ukrainą, których nawet Kwaśniewski z taką błazeńską nonszalancją nie olewał.

To są jednak sprawy, których ukryć się nie da i o których sporo się mówi i pisze. Znacznie mniej widać pracowitą dłubaninę w polityce krajowej, starannie przykrywaną pływającymi laptopami i morderczym wejrzeniem Macierewicza. Tymczasem jest się czym pochwalić.

Kompletna rozwałka przygotowanych już przez minister Gęsicką unijnych programów rozwoju regionalnego. Oznacza to, że na skutek opóźnień, stracimy prawie na pewno dziesiątki miliardów złotych na skutek niedotrzymania terminów i wzrostu kosztów (o łapówkach nie zapominając).

Przy okazji wyszedł prymitywizm mściwości POstpolaków, którzy wycięli większość progamów obejmujących najbiedniejsze regiony wschodnie i południowe, gdzie najlepsze wyniki wyborcze odniósł PIS. Tymczasem jednym z fundamentów unijnej politki regionalnej jest zrównoważony rozwój, warunkujący przyspieszenie ogólnego rozwoju kraju.

Ale zaraz, zaraz, jakiego kraju?

Przygotowywane plany reformy administracji (oddanie większej władzy w ręce samorządów i zmiana ordynacji wyborczej) mogą mieć tylko jeden cel. Tak słaby w tej chwili organizm państwowy, jak Polska, utraci swoją jednoczącą funkcjonalność.

Zwłaszcza, jeśli "zbliżającą władzę do ludzi" decentralizację połączymy z uwielbianą przez POstpolaków prywatyzacją, która stałe dochody budżetu państwa zamieni w jednorazową wypłatę. Utrata wpływów będzie jednak dodatkowym argumentem za niekończącymi się "oszczędnościami" i "równoważeniami" budżetu, niezbędnymi dla ostatecznego oddania się w opiekuńcze ręce Europejskiego Banku Centralnego i traktowanej przez ćwierćinteligentów jak kamień filozoficzny waluty Euro.

Wspólnie ze spadkiem ściągalności podatków (to głównie dzięki jej wzrostowi Kaczyński miał tak znakomite wyniki budżetowe), jako nieuniknionym skutku rekonkwisty lodziarzy, przyniesie to powrót słynnego "na to nas nie stać". Na to, czyli na wszystko. I to niezależnie od tempa wzrostu gospodarczego.

Przy tym poziomie zamożności Polaków, szykująca się nam faktyczna prywatyzacja służby zdrowia (co z tego, że przeprowadzona rękami samorządów) utrzyma, a nawet umocni nasze miejsce na szarym końcu europejskiej listy zdrowych, mających jakieś demograficzne szanse państw. To między innymi "dzięki" prawie w całości prywatnej stomatologii (100 zł za plombę, 400 zł leczenie kanałowe) pod względem jakości uzębienia za nami jest już chyba tylko Albania.

Możliwe jednak, że większość naszych potomków tego nie zauważy. POstpolacy szykują nam bowiem kolejną reformę oświaty, tym razem grzebiąc w programach nauczania. Likwidacja nauki historii i języka polskiego od 16 roku życia zostawi już absolutnie wolne pole dla medialnej obróbki Wyborczego Debila w takich dziedzinach, jak światopogląd, stosunek do przeszłości, umiejetność logicznego myślenia i artykułowania własnych poglądów.

Ciekawe, że chcą tę reformę wprowadzić już od 2009 r. Oznacza to, że nowej, szkolnej obróbce zostaną już poddani wchodzący w wiek wyborczy w 2011 r.

Podstawy piramidy demograficznej mamy z głowy. Teraz trzeba będzie coś zrobić z jego zawzięcie, tępo racjonalnym i na medialną obróbkę odpornym wierzchołkiem. Prywatyzacja służby zdrowia na pewno przyniesie nieocenione pożytki w tej materii, ale to nie wszystko. Trzeba coś zrobić, żeby te wszystkie filary systemu emerytalnego zawaliły się staruchom na głowy.

I tutaj sprawa jest prosta. Wystarczy nic nie robić, co też robi się właśnie z upodobaniem.

Jest jeszcze sfera bezpieczeństwa, na którą redukuje się i będzie się redukowało nakłady (wojsko, policja), forsując hasła lokalnej, miejskiej policji. Co w praktyce, za ileś lat sprowadzi ją do funkcji gangów ochroniarzy dla lokalnych mafii i oligarchów.

Strach to bardzo dobry rozpuszczalnik wywrotowych pomysłów u obywateli. Nawet strach przed wyjściem z domu po zmroku.

To tylko krótki zarys Wielkiego Programu Dekonstrukcji, nie pretendujący do kompletnej analizy. Z niewielkimi różnicami co do szczegółów i taktyki, jest on realizowany od 1989 r. I przynosi rezultaty, czego najlepszym dowodem fiasku próby buntu i odrodzenia, jaką były rządy PIS. Czy warto się zastanawiać kto i dlaczego to robi?

Zainteresowanych poza Polską widać gołym okiem. Czy jednak rzeczywiście wszyscy z mających obecnie realny wpływ na władzę marzą wyłącznie o Dzikich Polach i oddalonych o kilka dni konnej jazdy miastach-państwach czy regionalnych księstewkach na miejscu Polski?

Pozornie mogłoby się wydawać, że inaczej myślących (poza opozycją) już nie ma. Chciałbym jednak przypomnieć, że nawet wśród komunistów byli tacy, którym się marzyła 17 republika i zwolennicy choćby częściowo niezależnego państwa. Tacy u których wszelka polskość, polska tradycja i historia budziły odrazę, czy nienawiść i próbujący ułomnie i na swoją modłę narodowe impulsy pielęgnować i wykorzystywać.

Historia, jak to zwykle w Polsce bywa, zatoczyła kolejny, szyderczy krąg wokół naszych szyi.

Za kilkanaście dni z biciem w tarabany będzie obchodzona 40 rocznica Marca 1968 r.

1 komentarz:

Pepe.krk pisze...

Nie ma to, jak szczypta optymizmu na łikend.