piątek, 30 lipca 2010

Kwietniowe Bezpowstanie

"Zastanawiam się, dlaczego tak wielu, z taką zajadłością usiłuje udowodnić, że Powstanie Warszawskie było bzdurą, a nawet zbrodniczym występkiem dowódców AK i polskiego rządu na emigracji?

Pomijam tu osoby, które z zawodowym upodobaniem oddają wszystko, co w nich najlepsze w kierunku wszystkiego, co polskie. Dla nich PW to nic więcej ponad jeszcze jeden seans plucia na odległość.

Chodzi mi wyłącznie o tych, którzy zdają się wierzyć, iż niezłomne powtarzanie, że PW było bzdurą, a nawet zbrodnią na Warszawie i Polakach, ma jakiś głębszy sens.

Jaki?

Czyżby rzeczywiście wierzyli, że nauki wyciągane z wydarzeń, do których doprowadził szczególny w historii splot przesłanek (choćby wyzwalanie Polski przez najeźdźcę) dadzą się kiedyś użyć w jakimś zbożnym celu?

Prawda przede wszystkim, zapewne odpowiedzą. Oczywiście, ich prawda. Bo prawdą jest również i to, że nie da się wywalić lawiny błota na dowódców AK, nie obryzgując nimi walczących AK-owców. Bo jak się mają czuć ci, którzy z poświęceniem życia wykonywali zbrodnicze rozkazy? Rozkazy, o których zbrodniczości, jak wywodzą obecnie nasi domorośli „historycy”, powinien już wówczas wiedzieć właściwie każdy.

Podział na oskarżenia wobec dowódców oraz szacunek i podziw dla męstwa szeregowych żołnierzy, panowie, to bardzo marne tłumaczenie waszej skłonności. Bowiem taki podział nie istnieje i zbytnio przypomina tępe powielanie peerelowskiej propagandy.

Wojna, oprócz zwycięstw i klęsk, składa się także z wysiłku, poświęcenia, determinacji i woli walki. I nigdy, żadnego zwycięstwa ani klęski nie da się z tych ludzkich emocji wyekstrahować.

Polskie powstania nie dlatego są nieusuwalną, budzącą dumę i budującą cząstką polskiej historii, że co jakiś czas trzeba się spierać z tymi, dla których to jedynie nie kończący się korowód polskiej głupoty zamienianej w porażki.

Budzą dumę, gdyż są dowodem nie przemijającej woli walki o Polskę.

Czy fakt istnienia Polski – od ponad 200 lat wciśniętej miedzy dwa mocarstwa – potwierdza, że tej woli było zbyt wiele, czy zbyt mało?

Czy więcej zyskalibyśmy, zanurzając się w mieszczańskim mnożeniu dóbr i umiejętności? A może jedynie zachęcilibyśmy najeźdźców do łupieskich wypraw, a okupantów do bardziej zajadłej walki o łakomy kąsek?

Czy wreszcie polska skłonność do aprobowania historycznej spuścizny „walki przede wszystkim” to nasz wkład do geopolityki, czy też może na tę geopolitykę jedyna, możliwa odpowiedź?"
________________________________________________________


Ten tekst napisałem siedem lat temu.

Przypominam go nie tylko z powodu kolejnej rocznicy Postania Warszawskiego. Ale przede wszystkim dlatego, że po 10 kwietnia 2010 r. stał się on wyjątkowo aktualny i wymaga uzupełnienia.

Jestem przekonany, że gdyby obecnie, jakiś Bór-Komorowski (co za koszmarny chichot historii z tymi nazwiskami) wezwał przeniesioną w 1944 r. i pozbawioną wiedzy o tym, co się stanie potem, obecną ludność Warszawy do Powstania, na punktach zbiórki stawiło by się może 100 kiboli Legii.

Czy byłby to dowód dojrzałości i mądrości naszego społeczeństwa? 

Moim zdaniem, Polska dlatego powstała i zjednoczyła się w 1918 r., walczyła o swoje granice w kilku postaniach (śląskie, wielkopolskie) i wreszcie zbiorowym, heroicznym i na wpół szaleńczym wysiłkiem doczekała się Cudu nad Wisłą, bo wcześniej ruszyła do dwóch, krwawych i przegranych powstań - Listopadowego i Styczniowego. 

To ich pamięć mobilizowała odważnych i zamykała usta tchórzom. Bo jeśli oni, w tak niedogodnych, wręcz tragicznych okolicznościach mogli i chcieli, to my, mający szansę na Wolną Polskę - stchórzymy?

W społeczeństwie nigdy nie będzie 90% bohaterów. To zawsze mniejszość. Ale to musi być mniejszość na tyle, nawet jak trzeba - szaleńczo - zdesperowana, żeby większość się jej bała.

Bała się pogardy, własnego wstydu, haniebnej pamięci. I tej mniejszości - jak przyjdzie czas - pomagała, albo przynajmniej nie przeszkadzała i tępiła jawnych zdrajców. 

A co nas spotkało po II Wojnie?

Dopóki trwała pamięć o Powstaniu Warszawskim, o tym, że są sprawy, za które warto umierać, trwała Polska. Nie przeprowadzono powszechnej kolektywizacji, nie zniszczono frontalnym atakiem polskiego Kościoła. Polscy robotnicy - niech będzie, że i "za kiełbasę" - protestowali, wiedząc czym to grozi i ginęli pod kulami. 

A potem ONI zmądrzeli.

Zorientowali się, jak wiele może ich kosztować krew na ulicach. I zastąpili przemoc manipulacją.

Przyszedł Sierpień, tak łagodny i oszałamiający, że podczas późniejszego Stanu Wojennego mało komu chciało się już iść pod kule. Tym bardziej, że zmanipulowane doszczętnie "władze 10-milionowego Związku" od czynów desperackich odżegnywały się 24 godziny na dobę.

Później nauczka Popiełuszki. Nie domagaj się Prawdy, bo marnie skończysz.

W końcu Okrągły Stół, czyli "bezproblemowe", "bezkrwawe"  tzw. przekazanie władzy. 

"Za dwa grosze i dwie krople krwi".

I 20 lat propagandowej obróbki w "wolnym i demokratycznym" kraju, gdzie przecież nikt już nie kłamie. Chyba, że tak powiedzą w telewizji.

No i przyszedł 10 kwietnia. Wszystkie mity III RP runęły na ziemię w podsmoleńskim lesie. Europoidalne kukiełki okazały się zwykłymi, ruskimi marionetkami. Oficjalnie poddano suwerenność Polski Kremlowi. Rozpoczęło się bezczeszczenie grobów, pamięci ofiar, symboli religijnych.

I co?

I nic.

Wiekszość niczego już nie pamięta, żadnej hańby i wstydu się nie boi, a każdy dzień rozpoczyna z wypłukanym mózgiem, jak wytarta do czysta, cynowa micha w obozowej kantynie. Do której można wrzucić wszystko, fekalia, tuszonkę albo kawior. Dowód - patrz choćby jak w ciągu 48 godzin, po 10 kwietnia zmieniły się - o 180 stopni - opinie na temat Lecha Kaczyńskiego.

Bo naród mieszkający w tym miejscu na kuli ziemskiej, który nie potrafi ruszyć do walki o pamięć, choćby za cenę krwi i klęski, choćby nic więcej poza daniem świadectwa miało mu to nie przynieść, u nikogo nie wzbudzi respektu.

Przestanie szanować samego siebie i z czasem zapomni o tym, że istnieje. A będzie to najlepsze, co go może spotkać.

9 komentarzy:

Urszula pisze...

Wiesz, myślę, że im, tym styczniowym i listopadowym było jednak łatwiej!
Nie wykonywano wówczas operacji na Centralnym Układzie Nerwowym (szczekaczki medialne) i nie zmiatano prewencyjnie z powietrza - patrz Serbowie. Tym współczuję z całego serca!

A setki tysięcy przed Pałacem po 10 kwietnia? Gdyby ktoś tym pokierował...

Pozdrawiam
A pocztę odbierasz?

U.

Impertynator pisze...

Przeczytałem i odpisałem.

zeppo pisze...

No tak, niestety.

Od bardzo dawna próbowałem wyobrazić sobie, zrozumieć - jak mogło stać się możliwym, żeby wielkie europejskie państwo, które jeszcze w połowie XVII było mocarstwem (ze wszystkimi jego atrybutami) zostało przez sąsiadów, po prostu, zlikwidowane. A szczególnie, jaki był stan potocznej świadomości klasy politycznej, społeczeństwa ówczesnej Polski, gdzieś tak od - powiedzmy - od Traktatu Loewenwolda z 1732 roku.

Teraz już myślę, że odpowiedź na to pytanie jest całkiem jasna: te 45 lat od 1732 do pierwszego rozbioru, to poniekąd nasze dwudziestokilku lecie od "okrągłego stołu" do dziś.

Bo tak to wtedy musiało wyglądać na codzień. Na poziomie ówczesnej europejskiej polityki, oraz na poziomie życia codziennego polskiego społeczeństwa i jego elit.

Historia powtórzyła się ale - jak to zwykle bywa - powtórzyła się w formie farsy. Farsy, bo w XVIII wieku likwidowano prawdziwe państwo, podczas gdy dziś - zaledwie jego imitację.

Jak gdyby właśnie jakaś "grupa rekonstrukcyjna", odgrywała dla nas ponury epizod polskiej historii.

Impertynator pisze...

Task.

Tyle że wtedy po rozbiorach nadeszły Powstania.

A teraz?

Pierwsze Powstanie Wietnamskie czy Pierwsza Rabacja Muzułmańska?

Monitor Lizard pisze...

@ Karlin - ad rem:

Krytycy prawicowi Powstań (do których sam się nie zaliczam, ale znowuż uważam, że wiele racji miał Studnicki), faktycznie intelektualizując i racjonalizując przypominają nam to, o czym mówił gen. Patton: "nie chodzi o to, by zginąć za ojczyznę, ale żeby tamten skur*syn zginął za swoją". Nie zaliczam tu niejakiego "xiedzaluki", czy jak mu tam. Niech razem z Wielomskim tworzą monarchistyczne skrzydło PO, albo jakiś inny komitet centralny przy generale Jaruzelskim.

Polecam gorąco opowiadanie Sz. Twardocha "Pusty stryczek", niejako ku uzupełnieniu Pańskiego wpisu i komentarza Zeppo: http://www.dziennik.twardoch.pl/2007/05/11/pusty-stryczek-o-wieszaniu-rymkiewicza/

Monitor Lizard pisze...

@ zeppo:

Pomiędzy 1732 (w zasadzie winniśmy zacząć od 1715) a rozbiorami mieliśmy Konfederację Barską. A po 1989 ?

Teraz mamy nie tylko atrapę państwa (PRL-bis), ale i atrapę narodu. Udało się niestety stworzenie "nowego człowieka". Ponadto: a)Rosja carska to jednak był pryszcz, w porównaniu z ZSRS/współczesną, neobolszewicką Rosją Sowiecką (tak "to-to" zwę, za Dariuszem Rohnką), b)obecną sytuację należy widzieć w kontekście długofalowej strategii bolszewickiej. Po 15-20 latach "pieriedyszki" obserwujemy powrót do bardziej totalitarnych metod. I to pod demoliberalną frazeologią.

Monitor Lizard pisze...

@Karlin, jeszcze jedno:

A teraz?

Pierwsze Powstanie Wietnamskie czy Pierwsza Rabacja Muzułmańska?


A może Reakcja Neopogańska?

Unknown pisze...

"Zastanawiam się, dlaczego tak wielu, z taką zajadłością usiłuje udowodnić, że Powstanie Warszawskie było bzdurą, a nawet zbrodniczym występkiem dowódców AK i polskiego rządu na emigracji? "

To chyba Janusz Kurtyka powiedział: działajmy tak jakby Powstanie Warszawskie wygrało.

Oni się boją, że w ostateczności wygra.

Impertynator pisze...

Jaszczur

Ale po to, aby "tamten skurwysyn zginął" ja muszę chcieć zaryzykować swoje i swoich żołnierzy życie, a nie siedzieć w okopie, sztabie lub knajpie i tylko kombinować jakie są szanse i co mi się bardziej opłaca.

A tego nie da się zrobić bez pewnego poziomu desperacji, w niektórych kręgach zwanego bohaterszczyzną.

Historia pokarała nas taką, a nie inną lokalizacją geopolityczną i po prostu - albo będziemy się szarpać, albo nas nie będzie.

To wyłącznie ten potencjał zmusza naszych wrogów do chwili namysłu i do choćby takich propozycji, jakie składał nam przed 1939 r. Hitler.

Bez niego mamy zalutowaną trumnę z Głową Państwa. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak była wydrążona dynia ze świeczką w środku.