wtorek, 6 lipca 2010

Post scriptum


Ponieważ, jak sądzę, Jarosław Kaczyński moich rad nie posłucha i zostanie tam, gdzie jest, jeszcze przez chwilę poprzynudzam.

Już parę lat temu pisałem, że przeciwko Polsce, a tam gdzie ona, od wielu lat stali bracia Kaczyńscy, rozpętano wojnę. Na wojnę zaś nie idzie się wywijając białą chusteczką. Tak jak nie wita się gałązką oliwną pędzącego w twoją stronę gościa z pianą na ustach i sztachetą w dłoni.

Oczywiście, jeśli chce się tę wojnę wygrać.

Niestety, wygląda na to, że po 2007 r. wygrała koncepcja "schodzenia z linii strzału", "oferty programowej", "ocieplania wizerunku", łagodności wszelakiej.

Co to dało - widzimy.

W totalitarnym modelu "demokracji", a z takim mamy (lub mieliśmy, bo wydaje mi się, że obecnie zostaną odrzucone nawet pozory) w Polsce do czynienia, liczy się tylko zwycięzca. I to, że dzięki uporczywej pracy nad "ociepleniem wizerunku" i "szukaniem głosów w centrum" PIS za sto lat w trzydziestych z kolei wyborach przegrałby z PO już tylko o pół punkta procentowego, absolutnie niczego by nie zmieniło.

Chcąc dalej uczestniczyć w życiu publicznym, Jarosław Kaczyński ma do wyboru dwie drogi.

Albo pozostanie na tej, którą podąża od lat. Z niewielkim zawahaniem podczas kampanii wyborczej w 2007 r., kiedy to zaczął szydzić z Tuska, i gdyby utrzymał się w tej konwencji do końca kampanii, PIS wygrał by te wybory na 100%. Niestety, Jarosław, choć sam z dumą kiedyś oświadczył, że on się na podwórku nie wychowywał, postanowił na to podwórko poleźć ze spisem lektur w ręku i ewangelizacją na ustach.

Ta opcja z całą pewnością doprowadzi go do klęski. Moim zdaniem dość szybkiej, a co najgorsze, całkowicie bezużytecznej, wręcz szkodliwej. Goła prawda i słuszność mają takie szanse na sukces, jak nudysta na Antarktydzie w erze globalnego ocieplenia.

Nie przypadkiem powiadają, że jak prawo kroczy przed siłą, to często znienacka w łeb od niej zalicza.

Albo zacznie walkę.

Choćby po to, żeby nazwać, pokazać i opisać to, z czym walczy - nienawiść. Zwrócić uwagę na to, do czego ona prowadzi. A przede wszystkim, zaszczepić nurzającym się w niej wyborcom ziarno niepewności.

Podważyć ich przekonanie, że zawsze będą się jej mogli oddawać per procura, z czystymi rączkami, bo wynajęte przez nich w wyborach zbiry pozostaną bezkarne.

Dać świadectwo. Zostawić nadzieję.

Panie Prezesie, przed Panem kilka lat, może kilka miesięcy.

Albo zbierze Pan wokół siebie najtwardszych i gotowych na walkę, która niesie choćby cień nadziei na zwycięstwo, albo zgaśniecie jak porzucone ognisko w stepie.

3 komentarze:

Anna pisze...

Karlinie, no i ten tekst, to mnie jakoś potrafił podbudować.

Pod poprzednim tekstem się wpisałam, ale mojego komentarza niema :-(

pozdrowienia

Impertynator pisze...

Nie wiem, co się dzieje.

Ja też zauważyłem Twój komentarz dopiero, jak wszedłem w funkcję edycji posta.

Cos z oprogramowaniem blogu nawala.

Chyba.

Anna pisze...

Karlinie, to się cieszę, że to kłopoty techniczne, bo juz sie bałam, że mnie wykosiłeś:-)

Mnie się nawet pisać o tym kurestwie co widzę nie chce, nie wiem jak ja to wszystko wytrzymam, powaga.

pozdro