No bo jednak wszystko wskazuje na to, że lubi.
Szczere wyznania Sawickiej, rozdawanie setek milionów szemranej firmie, pośredniczącej w handlu gazem, pół miliarda dla właściciela zaprzyjaźnionej telewizji, afera hazardowa, narkotykowa, najdroższe autostrady na kuli ziemskiej, których zresztą i tak nie będzie, tak jak forsy na ich budowę… I tak dalej, i tak dalej…
I co? I nic.
Szczere wyznania Sawickiej, rozdawanie setek milionów szemranej firmie, pośredniczącej w handlu gazem, pół miliarda dla właściciela zaprzyjaźnionej telewizji, afera hazardowa, narkotykowa, najdroższe autostrady na kuli ziemskiej, których zresztą i tak nie będzie, tak jak forsy na ich budowę… I tak dalej, i tak dalej…
I co? I nic.
A wszystko z pieniędzy budżetowych, a więc z naszych podatków, naszych kieszeni, albo na kredyt, który my podatkami będziemy musieli spłacać. Wszyscy, ludu peowskiego nie wyłączając.
Ba, ale przebrnięcie tego wyjątkowo, jak na lud peowski, długiego ciągu rozumowania, to wyższa szkoła jazdy dla nich – na razie – zamknięta.
Czyżby więc lud peowski oznaczał zbiór jednostek uwarunkowany genetycznie? Jak – na przykład – dinozaury?
Czekanie na asteroid lub postępy inżynierii genetycznej jednakowo mnie przeraża, będę więc większym optymistą i postawię na wychowanie.
Lud peowski nie rozumie pojęcia dobra publicznego.
To znaczy niby rozumie, ale traktuje je jako niczyje. Stąd grabież tego dobra ludu peowskiego właściwie nie dotyka. Co najwyżej budzi zazdrość, że to nie ja, członek tego ludu, czegoś przy tej okazji nie zwinąłem. No nic, będzie następna.
Strach przed wykluczeniem ze wspólnoty grabiących bywa w takich sytuacjach silniejszy od zdroworozsądkowej konstatacji, że oto ktoś właśnie rąbnął cząstkę czegoś mojego.
Co więcej, dopełnieniem powyższej niewiedzy jest kompletne niezrozumienie przez ów lud pojęcia własności, w tym także prywatnej. Lub zrozumienie dość swoiste.
Dla ludu peowskiego jest ta własność tak samo niczyja i tymczasowa, jak publiczna. Od rabunku do rabunku, czy jak to tam bardziej elegancko prawnicy i eksperci finansowi ponazywają.
Lud peowski wykazuje tutaj cechy najbardziej zbliżone do mentalności nomadów, dla których liczy się wyłącznie to, co zagrabione, a spalona ziemia to normalna nazwa ich ostatniego obozowiska.
Skąd się to wszystko bierze?
Już PRL nieźle zbrzydził części Polaków pojęcie własności państwowej, a od 1989 r. ruszyła trwająca po dziś dzień kampania, przekonująca że wszystko należy sprywatyzować, bo prywatne jest lepsze od państwowego.
Ale, uwaga, nie dlatego że prywatny właściciel jest z definicji lepszy od państwa, a prywatna własność to fundament czy podstawa czegokolwiek.
Fanatyczny, także trwający do dziś opór III RP przed powszechną reprywatyzacją, czyli czymś najbardziej logicznym i uczciwym – możliwie jak najpełniejszym oddaniem zagrabionej przez komunistów własności jej prawowitym właścicielom - miał przekonać obywateli, że jedynym właściwym właścicielem jest ten, którego wskaże państwo. Na drodze tak zwanej prywatyzacji.
A może nim być ktokolwiek. I tutaj III RP ma swój lud w saku, gdyż marzeń, a właściwie rojeń jest w umyśle przeciętnego obywatela peowskiego więcej, niż czegokolwiek.
Giełdy, kredyty, hazard, emigracja zarobkowa, Unia da, a może w przyszłości będą odbierać majątki tym faszystom popierającym PIS i ja też dostanę swoją szansę?
I w ten sposób, paradoksalnie, po 20 latach od upadku PRL możemy odnotować jego największy triumf w historii, gdyż tak zręcznej nacjonalizacji pojęcia własności prywatnej nie wymyślił by żaden Hilary Minc.
W pewien sposób zabawne jest jedynie to, że wszystkie swoje nadzieje, całą swoją przyszłość lud peowski wiąże z najważniejszym dobrem publicznym, jakim jest państwo.
To ono ma mu organizować igrzyska z udziałem „chrześcijan” Kaczyńskiego, chronić go przed nimi. To jemu się podlizując, można robić karierę i bezkarnie coś rąbnąć na większą skalę. To w jego hierarchii należy szukać substytutów tak męczących, nieżyciowych i archaicznych pojęć, jak obowiązek, patriotyzm czy służba.
Tymczasem to państwo, jak każde inne dobro publiczne w Polsce, już niebawem zostanie sprywatyzowane w stopniu sprowadzającym jego działalność publiczną do pozorowania funkcji życiowych. I całkowicie uniemożliwiającym ludowi PO realizację jego marzeń. O ile w ogóle przetrwa.
Czy Niemcy staną się dla owego ludu tym, czym USA dla Meksykanów, szukających tam wytchnienia od ponad 50 letnich rządów swojej Jedynej, Najlepszej, Najnowocześniejszej „Platformy”? Śmiem wątpić.
Prędzej ów lud doczeka się swojej prawdziwej Wojny o Zmywak.
Jeśli oczywiście nic się nie zmieni, czyli mówiąc po prostu, jeśli lud peowski nie posmakuje jarzma bycia w opozycji co najmniej przez lat kilkanaście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz