Bez większego zainteresowania i odzewu.
Przez jakis czas byłem nawet skłonny przyznać rację tym wszystkim, którzy twierdzili że Jarosław Kaczyński po prostu się do tej roli nie nadaje. Taki już z niego gołąbek pokoju, co to i komarowi da podjeść, póki ten sam nie odpadnie. Że wspólne, środowiskowe koneksje powstrzymują, a zasady, upodobanie do staroświeckich norm i konwenansów wytrącają broń z ręki.
No i w końcu okazało się, że jednak można.
Obiektem udanego eksperymentu został Tomasz Lis. Mieszanina dobrotliwo-jadowitej ironii, celnych ripost i spokoju, jaką pokazał Jarek, pozbawiła red-aktora, słusznie starającego się symbolizować III RP, jego najsilniejszej broni - możliwości demonstrowania poczucia wyższości. Ponieważ Lis posypał się nie tylko na tym odcinku frontu, przegrał z kretesem.
Polaków od 20 lat oswaja się z chamstwem w polityce. Od 2005 r. to kurs z obowiązkowymi, 24-godzinnymi korepetycjami. Chamstwem dozwolonym wobec medialnie oznakowanych czarnymi krzyżykami. Uzasadnieniem i alibi dla tego chamstwa jest - jak od zawsze - przypisywanie chamstwa, agresji i nienawiści właśnie oznakowanym.
To jest jednak tylko powierzchnia tych zjawisk i mechanizmów. Stanowią one bowiem zewnętrzny wyraz, maskowanie zwykłej rywalizacji, sięgającej korzeniami do najbardziej archaicznych wzorców walki o przywództwo w stadzie, grupie czy plemieniu. Konkurencji opartej o zredukowany do absolutnego minimum zestaw cech i emocji, podporządkowujących grupy społeczne liderom. Takich jak strach, głód (nie tylko fizyczny) i popęd seksualny (także w formie kompensacji).
Jak najczęstsze prezentowanie swojej dominacji nad rywalami, to takiej rywalizacji abecadło.
Wyszukanie u konkurenta pięty achillesowej i zrobienie mu z niej przy pomocy lutlapmy oraz tłuczonego szkła wiosny oświecenia, to elementarz każdego, kto chce się w tę rywalizację wmieszać.
Kaczyński u Lisa pokazał wreszcie umiejętność kulturalnego upokorzenia przeciwnika, który za wszelką cenę chce jego upokorzyć przy użyciu czystego chamstwa.
Oby o tej sprawności już nigdy nie zapomniał.
Taka postawa jest bowiem przez widzów i wyborców odbierana jako siła znacznie większa, niż bluzgi, wywijanie bejsbolem, straszenie lub czyste chamstwo.
To jest właśnie owa "żelazna pięść w jedwabnej rękawiczce".
Ja już od dawna podejrzewałem, że tresowanie Polaków przy użyciu elektronicznych pastuchów w celu pozbawienia ich krytycyzmu, samodzielności w myśleniu, rozumienia spraw publicznych i skłonności do osobistego ryzyka doprowadzi w końcu do jawnej dominacji wśród nich kultu siły. Im kto słabszy, tym bardziej pożąda czego mu brakuje.
Dlatego też wyniki tego sondażu, pokazującego że większość Polaków tęskni do rządów silnej ręki, zbytnio mnie nie zaskoczyły. Jestem skłonny w prawdziwość tej ankiety uwierzyć, niezależnie od tego, w jakim celu została ona akurat teraz upubliczniona.
Bo nawet jeśli jest to, podjęta przez rządzących próba przygotowania działań, mających uformować ostatnią rubież obrony III RP, tym razem już przy użyciu nagiej siły, to i tak pokazuje jedyny sposób kontrdziałania, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Jeśli, po starannym przypilnowaniu wyborów, wykluczeniu instytucji "dwóch krzyżyków" oraz "dosypywania kart z bagażnika" słowem - wykluczeniu sfałszowania wyborów, ich wynik zostanie przez rządzących zlekceważony, a prawo i Konstytucja jawnie złamane, zostanie tylko jedno.
Zdjęcie jedwabnych rękawiczek i odwołanie się do społeczeństwa oraz do tych funkcjonariuszy struktur państwowych, którym nie marzy się życiorys pisany mieszaniną cyrylicy i szwabachy.
Społeczeństwo zrozumie i zaakceptuje to prędzej niż bierność.
Warto zapamiętać, że ten wyścig do miana "silnego człowieka nad Wisłą", oraz do tego czy będzie ono pisane po rosyjsku, niemiecku czy po polsku już się rozpoczął i będzie dużo bezwzględniejszy, niż dotychczasowe zmagania. Niezależnie od tego kiedy i przy użyciu jakich środków się rozstrzygnie. Mogą to być wybory, ale wcale nie muszą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz