środa, 10 listopada 2010

Spuścizna po Lechu

Platformacja PISu, która się teraz od niego w bólach separuje, bezustannie powołując się na Lecha Kaczyńskiego wyrządza mu chyba sporą krzywdę, utrwalając jego wizerunek jako miłośnika Salonu i tego z Braci, który miał najgorszą rękę do współpracowników.

A moim zdaniem Bliźniacy nigdy nie działali osobno, ani tym bardziej wbrew sobie. Nie przypadkiem rozmawiali z sobą telefonicznie czasem nawet kilka razy dziennie, a Lech po wyborach meldował Jarkowi "wykonanie zadania". Być może wykorzystywali wrodzone skłonności i różnice charakterologiczne, ale jestem przekonany, że Jarek dokładnie wiedział, kogo Lech zatrudnia, wokół siebie gromadzi i obaj zdawali sobie sprawę po co. Właśnie między innymi dzięki temu udało im się wygrać wybory w 2005 r. 

Niestety, z tego samego dość szybko zaczęli sobie zdawać sprawę mocodawcy PO. Stawiam tezę, że właśnie to stało się przyczyną, dla której sprowokowali lub wręcz wynajęli Pisowskich Patriotów Kawiorowych. Celem prawdziwym było skrajne, ambicjonalne skłócenie ich z Braćmi.

Celem jaki przedstawiono PPK - zapewne umocnienie ich pozycji w PIS, bo raczej trudno mi uwierzyć, żeby sugerowano przeciwstawienie Lecha Jarkowi. Choć oczywiście za potęgę umysłów Piłata czy Przyjaciółki Leszka Millera, i za to co się w nich samodzielnie uroiło ręczyć nie będę. 

I teraz sprawa najważniejsza - rola, jaką w tym wszystkim odegrał 10 kwietnia.

Jeśli byli regularną agenturą, śmierć Lecha powinna ich ucieszyć, gdyż wbrew temu, co obecnie bełkoczą, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że walka z jednym Kaczyńskim będzie dla nich łatwiejsza, niż z dwoma. Niestety, widoczny w tym środowisku brak jakichkowiek emocji po 10 kwietnia ten trop uwiarygadnia.

Jeśli jednak byli zwykłymi, kalkulującymi większą miskę z kawiorem i dającymi się jedynie podpuszczać koniunkturalistami, musieli na wieść o śmierci ich protektora wpaść w popłoch. Dlatego tak gorączkowo otoczyli wianuszkiem Jarka. Pamiętacie, jak się nazywał gość, który zawiózł Jarka na miejsce katastrofy? Kowal. Niestety, agentura postąpiła by dokładnie tak samo.

Próbowali kupić Jarka, przekonując go do tego, że przejęcie szykowanego na wybory dla Lecha, łagodnego wizerunku - o którym to planie Jarek z pewnością wiedział - będzie dla niego korzystne. Udało się. Z głupoty koniunkturalistów i szoku Jarka, albo z cwaniactwa agentury zapomniano jednak, że wizerunek, który mógł pasować do Lecha i sytuacji przed 10 kwietnia, musiał po tej dacie doprowadzić do porażki jego brata. Niestety, po raz kolejny warto sobie przypomnieć, że tak daleko posunięty brak wrażliwości cechuje raczej agenturę.

Porażka w wyborach prezydenckich odebrała im szansę na przejęcie, w glorii "zwycięskiego teamu", pozbawionego swojego lidera PISu. Co więcej, uprzytomnienie sobie przez Jarka kto go wyprowadził na bagna, zmieniło ich rolę z nadwornych celebrytów Prezesa na tych, co powinni się tłumaczyć. A jak wiadomo, wyhodowane w Fundacji Batorego PPK nie tłumaczy się nigdy.

Agentura raczej by poczekała na dogodniejszy moment. Uwolstwo ma natomiast zwyczaj publicznie kwestionować odmienne zdanie, jeszcze zanim się ono pojawi. Postanowiono więc przejąć z PISu tyle, ile się z niego uda wyprowadzić, i to jak najszybciej. Choć warto zauważyć, że analitycy oficerów prowadzących też mogli dojść do wniosku, iż na więcej tę ekipę już stać nie będzie, a czas będzie działał na ich niekorzyść.

Z drugiej strony takie "samooczyszczenie" PIS z PPK może mu wyjść na zdrowie, a puszczenie muzealnych polityków na własne grozi losem Polski Plus. W końcu warto pamiętać, jak się skończyła "misja" największego atutu Salonu przeciw Kaczyńskim - Trzeciego Bliźniaka. 

Jarek dopiero po kampanii wyborczej zdał sobie sprawę, że on nie powinien grać roli Lecha, bo Jarka bis już nie będzie. Wbrew temu bowiem, co sobie "Miśki", "Aśki" i muzealny kontyngent wyobrażają, to raczej Bracia wykorzystali ich polityczne ambicje dla swoich celów, a nie na odwrót. Dowodem będzie ich los po opuszczeniu PISu.

Ten układ, w którym lojalny brat gra z Salonem w mniej lub bardziej udanego salonowca, odszedł już jednak do historii.

Co więcej, skończyły się wszelkie gry salonowe, poza grą w zabijanie.

4 komentarze:

zeppo pisze...

Witaj,

Bardzo ważnym (możliwe, że najważniejszym) żródłem UWolskich, a potem POwskich anty-PiS0wskich projektów jest Instutut Studiów Politycznych PAN na Polnej.

Tam znajdziesz (prawie) wszystkich.

Częściowo agentura twarda, częściowo agentura wpływu, częściowo koniunkturaliści.

Jarosław oczywiście wiedział kogo Lech zatrudniał, ale - co do czego mam nieomal pewność - nie zawsze te wybory akceptował. Sporu, a tym bardziej konfliktu z tego powodu, rzecz jasna, nigdy nie było.

Myślę, że teza o grze w "salonowca" jest jednak uprawniona, choć u Lecha, na którego IBL-owski syndrom działał znacznie silniej - mógł jakoś osłabić się instynkt samozachowawczy.

Impertynator pisze...

Mógłbym wymienić jeszcze kilka wydziałów UW, na których roi się od takich ludzi, np. prawo czy socjologia.

Ale zgoda, matecznik Reykowskiego, który ułożył metodologię socjomanipulacji okrągłym stołem jest pewnie najważniejszy.

Jarek nie miał możliwości właściwie zareagować po 10 kwietnia. Szok po śmierci rodziny, choroba matki, której lekarze nie pozwalają o niczym powiedzieć, nie wiem kto z nas by to zniósł.

A potem potraktował ich wszystkich jak normalnych ludzi. Dał szansę.

Zapomniał, że homo michnikus reaguje według innego kodeksu, a najbardziej fanatycznymi wyznawczyniami wszelkich kodeksów bywają kobiety.

Ile razy dzieje sie coś takiego, ja sięgam pamięcią do 1992 r. Ja chyba nigdy nie wybaczę Olszewskiemu, że nie potraktował idącej na niego czerni tak, jak ona na to zasłużyła.

Jako zagrażającą niepodległości i suwerenności Polski agenturę.

Bo jeśli nie wtedy rząd polski powinien sięgnąć po wszystkie, dostępne mu środki, to kiedy?

zeppo pisze...

Ja do Jarosława nie mam cienia pretensji o cokolwiek, co zrobił po 10 kwietnia. Nawet cienia pretensji, choć przecież były powazne błędy.

Mam nadzieję, że skoro zdecydował sie pozostać na politycznej scenie, to teraz będzie juz tylko coraz twardszy.

Nota bene: warto pamiętać czyim wynalazkiem jest/był Migalski. Otóż faceta, który w Katowicach robił Roszkowskiemu kampanię wyborczą do Strasburga. Pewnie wiesz, że to był Kowal.

Impertynator pisze...

Zastanawiam się, jak długo Kowal będzie udawał, niczym Gruby Rycho w tym "Marriocie", że nie istnieje?

Będzie grał na "wywalenie go za milczenie"?