środa, 22 czerwca 2011

Czego się boi Jarosław K.?


Nie chodzi mi o jego osobistą odwagę. Tutaj od 1976 r. daje dowody, że sam potrafi zaryzykować bardzo wiele i raczej nie ma takich gróźb, przed którymi by ustąpił. Zwłaszcza po 10 IV 2010 r.

Ale czy potrafi zaryzykować w czyimś imieniu i na konto innych?

Cóż za obrzydliwość – ktoś powie.

Owszem, w naszym towarzysko-rodzinnym grajdole powszednim to są zachowania i postawy przeważnie etycznie niedopuszczalne. Przeważnie.

Ale nie w życiu publicznym. Nie w polityce. Ta dziedzina życia społecznego to w demokracji przecież wyłącznie delegowanie prawa do ryzykowania w moim imieniu na moich wybrańców.

I chociaż normy prawa i obyczaju demokratycznego zazwyczaj utrzymują rozmiary tego ryzyka na poziomie wysokości podatków czy dostępności publicznych usług, to jednak powinniśmy zdawać sobie sprawę, że rzeczywista skala tej delegacji jest praktycznie nieograniczona. Trzyma ją bowiem w ryzach coś tak kruchego, jak świadomość społeczna, etyka urzędnika państwowego czy patriotyzm wojskowych.

Jeśli wszyscy ci, którym te, konstytuujące świadomą demokrację wartości przeszkadzają, usadzą na fotelu premiera kogoś w rodzaju Donalda Tuska, ryzyko dla rządzonych przestanie się mieścić na jakiejkolwiek skali.

W szczególny sposób dotyczyć to będzie oczywiście również opozycji.

Wszyscy rządzeni mogą się spodziewać zagrożenia wolności, także osobistej, praworządności i demokracji, a w relacjach zagranicznych – suwerenności i niepodległości. Zasobności portfela również.

Opozycja musi natomiast uświadomić sobie, że jej demokratyczne prawa będą stopniowo, ale nieuchronnie eliminowane.

Natomiast dla popierających opozycję sytuacja stanie się wyjątkowo jasna. Rosnące ryzyko wykluczenia i represji będzie w naturalny sposób podnosiło skalę dopuszczalnego ryzyka w walce o swoje prawa. Pojawi się prosty dylemat – czy czekać w domu na eksmisję i pałkę, czy zanim do tego dojdzie, chociaż spróbować ją wyrwać i oddać?

O ile oczywiście ktoś w opozycji będzie chciał pozostać.

Byłoby tragicznie, gdyby liderzy opozycji tej zmiany sytuacji nie zauważyli.

Ja nie twierdzę, że w Polsce narasta przedrewolucyjne wrzenie. Raczej trwa otępieńczy taniec na resztkach medialnego i pożyczonego koksu. Ja się obawiam, że w Polsce demokratyczne, legalistyczne metody walki o prawdę, równe prawa dla wszystkich i o wolność, jeśli już się nie wyczerpały, to wkrótce wymrą ze szczętem.

Nie sądzę, żeby Jarosław o tym nie wiedział. Co więcej, on o tym coraz częściej mówi. Ale dlaczego nie wyciąga z tego żadnych wniosków?

Może boi się ryzykować bezpieczeństwem i zdrowiem sowich zwolenników?

Tylko że każdy miesiąc rządów Tuska zwiększa ryzyko życia w takim kraju nie tylko dla popierających PIS. W wielu wypadkach obejmuje to ryzyko zdrowia (niedożywione dzieci) czy wręcz biologicznej likwidacji (ludzie starzy i ciężko chorzy – patrz eksperymenty ze służbą zdrowia).

Czyżby więc bał się sytuacji, nad którymi nie potrafi zapanować? Których mechaniki, być może, nie rozumie, a rządzących nimi emocji nie podziela?

Tak, to prawda, że Jarek to nie Bolek. Ten genialny wynalazek Czesława Honoru rzeczywiście urodził się do przewodzenia tłumom na ulicy czy na wiecu. Znakomicie wyczuwał emocje tłumu i potrafił powiedzieć wszystko, żeby skłonić ludzi do zrobienia tego, co chciał aby zrobili. Zresztą, jak z tymi tłumami stracił kontakt, szybko stał się tym, czym jest teraz.

Jednak te dziesiątki tysięcy ludzi w Warszawie 10 IV 2011 r., których interesowało wyłącznie to, gdzie jest Jarek i co ma do powiedzenia, powinny go z tego rodzaju kompleksów – o ile rzeczywiście mu przeszkadzają – wyleczyć.

Bo jakoś nie mieści mi się w głowie, że on autentycznie wierzy w to, że demonstracja za zezwoleniem władz uchroni wszystkich przed represjami. Czyli – jak nie ma zezwolenia, nie robimy demonstracji.

A już w ogóle odrzucam sugestię, że Jarek należy do tej kategorii legalistów, którzy jak Sejm uchwali dla nich dożywotnie wakacje na Syberii, potulnie spakują ciepłe skarpety i na własny koszt wyjadą.

Rocznica Smoleńska powinna mu także dać do myślenia, gdyby bał się nas, swoich zwolenników zza kotary przy urnie wyborczej. Leniwych, lękliwych, nie potrafiących zaryzykować, walczyć o swoje.

Powiem tak, przy beczce z prochem można stać i tysiąc lat, łagodnie do niej przemawiając lub czekając na piorun z jasnego nieba. A czasem wystarczy jedna iskra.

Raz już błysnęło. Po Smoleńsku. Ten który mógł te setki tysięcy poprowadzić pod Sejm i URM, aby tam trwały z jednym hasłem - „Wszyscy, którzy doprowadzili do śmierci Prezydenta – Won!”, musiał się pozbierać po osobistej tragedii.

Ale ten proch i ta iskra wciąż istnieją. A na wyschniętym stepie, jakim dla każdego myślącego i uwikłanego w jakikolwiek system etyczny człowieka jest obecna Polska, ogień szerzy się z prędkością błyskawicy.

Właśnie, piorun. To może Jarek niczego się nie boi, tylko po prostu czeka?

Wielkie, masowe demonstracje, które na Węgrzech, a ostatnio w Hiszpanii pomogły w zmianie rządzących, nie były oficjalnie organizowane przez opozycję.

Może uważa, że aresztowanie go przez władze po rozpoczęciu się takich demonstracji to lepsza opcja, niż przed nimi, na przykład za nawoływanie do „nielegalnych” zgromadzeń?

Nie wiem. I nie wiem, czy – jeśli tak myśli – ma rację.

Ale chciałbym być pewny, że w ogóle na ten temat myśli i rozmawia o tym w szerszym gronie. Tak jak z całą pewnością robią to rządzący.

Bo polityk znajdujący się w takiej sytuacji i w takim kraju, jak Jarek dzisiaj, nie ma żadnego wyboru i powinien bać się już tylko Pana Boga i Historii.

1 komentarz:

Urszula Domyślna pisze...

Skomentowałam ten i jeszcze kilka wpisów na S24.
Bardzo się cieszę, że tam jesteś, bo Twoje słowa są ważne, a tam docierają do większej ilości ludzi.

Zaraz sporządzę RSS, więc pisz jak najwięcej.

Pozdrawiam serdecznie,