O coraz bardziej demonstracyjnie dopinanym na naszych szyjach, rosyjsko-niemieckim kagańcu, już pisałem. Kagańcu, choć energetycznym, to jednak przypominającym pewien słynny Pakt z lat 30-tych XX wieku.
I co? I nic.
Nawet opozycja, zaplątana w spoty i bilboardy jakoś problemu nie zauważa.
Może w gremiach kierowniczych PIS za często słucha się Pani Fedyszak-Radziejowskiej, która mocno eksponuje swoją teorię o tym, że elektorat PO trzyma przy tej partii strach tegoż przed ujawnieniem się tej najgorszej prawdy o Rosji i tragedii pod Smoleńskiem?
Dosyć to ryzykowny koncept, bo ludzie nieco zdezorientowani, a takich nigdzie nie brakuje, mogą z niego wysnuć wniosek, że aby tego elektoratu nie aktywować, trzeba o klopotach w stosunkach z Rosją, a może w ogóle o Smolensku jak najmniej mówić. Nie drażnić. Precedensy, jak wiadomo, już były.
A tymczasem jest dokładnie na odwrót.
Jeśli jest jakaś szansa, aby ten rodzaj elektoratu odzyskać, zakładając że on rzeczywiście w tak opisanej formie istnieje, trzeba mu przede wszystkim stale pokazywać drogi wyjścia z pułapki, w jaką go doświadczenia, propaganda czy własna słabość wpędziły.
A te drogi wyjścia istnieją i wcale nie ograniczają się do, tak chętnie Polakom od dziesięcioleci przez okupacyjną proagandę suflowanej, szarży z drewnianymi szablami na czołgi.
Doskonale zrozumieli to Węgrzy.
Jasne, że Dodald Donaldowicz i Strażak Waldi nawet śnić o tym się nie odważą.
Podobnie jak nie będą mieli ochoty napisać dziennikarze, którzy teraz się zajęli na przykład wychwalaniem pomysłu glosowania przez pełnomocników.
Jednak nie może o tym milczeć opozycja. Tym bardziej, że łatwo opisać o co chodzi i wskazać metody, którymi można to zagrożenie usunąć.
Metody, jakich kraj, mający dużo większe od Polski kłopoty finansowe nie waha się stosować po prostu dlatego, że pewne wartości nie mają ceny.
A o ich kosztach mówią tylko ci, którzy chcą je sprzedać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz