22 lipca.
W moim pokoleniu kojarzyło się to wszystkim z napisem na czekoladach wedlowskich - "22 Lipca (d. E. Wedel)".
I wszyscy wtedy doskonale wiedzieli, że cała słodycz w tej tabliczce pochodzi z owego "d." czyli - "dawniej".
Aż dziw bierze, że jeszcze tego święta dzisiaj rządzący hucznie nie obchodzą.
Libertyni, których przeszłość zobowiązuje, ręka z rękę z konserwatywno-liberalnymi, którym przeszłość ręce wiąże.
Że Majewski nie reklamuje najnowszych, ostatecznie poprawionych podręczników historii, biegając po ekranie w sukience pożyczonej od senatora i leninówce na głowie.
Że w mediach nie ukazują się wywiady weteranów, którym dzieci szkolne podtrzymują służbowe pałki do rocznicowego zdjęcia.
Że Owsiak nie organizuje kolejnego festiwalu "z łezką w oku od gazów łzawiących", a Gazeta Wyborcza konkursu, w którym nagrodą byłaby metalowa plakietka z napisem - "Nie byłem w Jedwabnem".
A to jest przecież - 22 lipca - święto szczególnie im wszystkim bliskie.
Po raz pierwszy od 1918 r. udało się bowiem wówczas osiągnąć takie zbliżenie polsko-rosyjskie, którego przez następne kilkadziesiąt lat wzajemnej współpracy nie zdołał zakłócić żaden wstrząs czy dysonans.
Przetrwała śmierć Boga, gulaszową rewoltę, pepikomachię, gang Bolka, 89, Macierewicza, a nawet Kaczyńskiego (jednego).
Zgodnie z prastarym, polskojęzycznym przysłowiem - "I niedźwiedź syty, i kurica cała".
"W naszych rękach."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz