niedziela, 19 sierpnia 2012

Desperacja, kalkulacja, a może po prostu determinacja?

Dziś nie będzie o tym, co wierny sługa moskiewskiego patriarchatu, arcybiskup Michalik podpisał. Na szczęście papier, w przeciwieństwie do miażdżonych w imadle propagandy umysłów i zmurszałych sumień, zapamięta. Zaś owoce, do których dzisiejsi ogrodnicy za czas jakiś na pewno nie będą się chcieli przyznać, znajdą swoich poświęconych stworzycieli.

A jeśli już mowa o owocach, proszę zobaczyć, u jakich to miłośników wiary i Kościoła to „pojednanie” radość wzbudza. Starczy za wszelkie recenzje.

Dzisiaj słowo o desperacji i determinacji. O tych chwilach, w których zostaje już tylko wybór między nieuchronnym pochłonięciem przez śmiercionośne dla wolnych, dumnych i mogących spojrzeć w lustro ludzi bagno, między unicestwiającą klęską, a czasem rozpaczliwą, prowadzoną do ostatka, przy użyciu wszelkich, dostępnych środków, obroną wiary w samego siebie. Tego fundamentu ludzkości, na którym tkwią konstrukcje stawiane przez tych, którzy wierzą wyłącznie w profanum.

Czy my przypadkiem nie mylimy od czasu do czasu takich aktów, nawet w wypadku klęski cementujących w przyszłych pokoleniach wiarę w najtrwalsze społecznie spoiwo ze zwykłą walką? Walką według jakichś tam reguł, poprzedzona liczeniem sił i środków, kalkulacją zysków i strat, walką przybierającą po prostu kształt czasem bardzo ryzykownej, rozliczanej krwią zabitych, ale zwyczajnej transakcji? Dobrym przykładem może być Powstanie Warszawskie, dla niektórych wciąż powód do wszczynania dyskusji na argumenty, zamiast walenia w ryj, z ubeckimi kalkulatorami naszej klęski.

I na odwrót. Im dalej w historię, tym łatwiej zwykłe bitwy, walki i wojny, kalkulowane czasem na poziomie żniw, lennej powinności, wodzowskiej ambicji lub przymusowego poboru podatkowego, mylić z aktami dziejowej konieczności. Jak to się dzieje z Bitwą pod Grunwaldem albo z Odsieczą Wiedeńską.

Nie zawsze można mieć nadzieję na stopienie się tych dwóch opcji w jedno. Jak to się stało z Bitwą Warszawską. Jednak gdy się takie szanse, nawet nikłe pojawiają, zbrodnią jest ich nie dostrzec.

Trwają tu i ówdzie dosyć głupawe, zawsze podszyte złą wolą dywagacje, czy w związku z aktem politycznego zawierzenia polskiej hierarchii kościelnej Moskwie, PIS powinien czy nie powinie iść na wojnę z Kościołem? Rozważania głupie, bowiem Jarosław Kaczyński, jeśli będziemy trzymać się reguły, że w sprawach zasadniczych to jego głos przesądza o stanowisku PIS, już od dawna nie ma takiego wyboru.

Parę lat temu, a dokładniej po Katastrofie Smoleńskiej znacząca, a jak się obecnie okazało – dominująca część polskiej hierarchii taką wojnę PIS-owi oraz sporej części polskiego społeczeństwa, wciąż zbyt archaicznie pojmującej nakazy chrześcijańskiej etyki, wypowiedziała. Co więcej, ma już za sobą pierwsze zwycięstwo, gdy w „wojnie o Krzyż” na Krakowskim Przedmieściu Jarosław spróbował być „za a nawet przeciw”, dzieląc niektórych ludzi według święceń, a nie słów, czynów i charakterów. Podział pasujący może zmuszonemu do działania w Polsce politykowi, ale zupełnie nie przystający do momentu dziejów, w jakim się znalazł.  

Po tym zwycięstwie agresor postąpił tak, jak każdy napastnik postąpiłby na jego miejscu. Zaczął umykającego wroga ścigać. I mogę wszystkim uroczyście zaręczyć, że ścigać go nie przestanie. Za daleko już bowiem zaszedł i zbyt dokładnie wie, co dla niego może oznaczać przyznanie, że racja jest po tamtej stronie. To przesądza o tym, że Jarosław od walki się po prostu nie wywinie i nie radziłbym mu o tym nawet marzyć.

Bo co na przykład zrobi, kiedy kardynał Nycz wyda księżom zakaz odprawiania comiesięcznych mszy poświęconych ofiarom Smoleńska? Niemożliwe? Losy księdza Małkowskiego, traktowanego obecnie przez jego zwierzchników dokładnie tak samo, jak w stanie wojennym, świadczą chyba o czymś innym.

Kaczyński może teraz kalkulować, unikać jasnego stanowiska, być „za a nawet przeciw”, udawać że to wyłącznie sprawa wiary i Kościoła, a nie doczesnych, politycznych wyborów i stanowisk.

Może również dać się wciągnąć w z całą pewnością już trwające zabiegi, mające na celu wmontowanie go jako ornamentu w ikonę, przedstawiającą III RP w jej przyszłym, niewiele tylko różniącym się od obecnego kształcie.

Miejmy jednak nadzieję, że pamięta iż Polskę doprowadzono do stanu, w którym żadne „reformy”, „ratowanie co się da” i tym podobne, „historyczne kompromisy” tego kraju nie uratują, a ci którzy się ich na warunkach dewastantów podejmą, zasłużyć mogą kiedyś na miano współwinnych. 

Może bowiem również powiedzieć „non possumus”, wyraźnie określając granicę, za którą żaden szantaż, nawet wsparty autorytetem mitry w białych i czerwonych kolorach, nie zdoła go wypchnąć.

Ryzykowne? Oczywiście. Może nawet w krótkim czasie kosztowne. Ale w dłuższej perspektywie korzystne w skali po prostu trudnej do przecenienia. Gry i polityczne kombinacje putinowskiej cerkwi, polskiego kościoła z ulicy Rakowieckiej oraz Watykanu, wbrew intencjom je prowadzących, dały bowiem jemu i nam wyjątkową szansę.

Szansę przełomu i pokonania pierwszego etapu w budowie dumnego, świadomego polskiego społeczeństwa, które wreszcie zacznie rozumieć, iż o swój interes należy dbać czasem także w opozycji do tych, którzy ponoć od wieków wyłącznie nam sprzyjają, i wobec których winniśmy jedynie uległość. Postawę tak często i tak ochoczo wykorzystywaną dla cudzych korzyści i wbrew naszym interesom.

A fundamenty tego, co powinien zrobić Jarosław Kaczyński, są bardzo proste. 

Pojednanie?

Tak, ale wyłącznie w oparciu o prawdę.

Wybaczenie?

Tak, ale tylko po zaznaniu przez winnych ziemskiej, opartej o równe dla wszystkich prawo, uczciwej sprawiedliwości.

I nie cofnąć się ani o krok.   

4 komentarze:

Urszula Domyślna pisze...

Dobry wieczór, Karlinie,
kopę lat :)

Wszystko przez to że nie dawałeś tekstów na blogspot.
Ale dobrze, że już jesteś

Na Twój post moja odpowiedź może być tylko jedna:

100 x TAK !!!

Pozdrawiam najserdeczniej

Urszula Domyślna pisze...

PS. Nie wiem, czemu nie wpisuje się teraz u Ciebie moja patriotyczna rozetka ? W formularzu do komentów - jest.

Urszula Domyślna pisze...

PS1 Mail

Impertynator pisze...

Również witam.

U nasz (znaczy na tym blogu) cicho i spokojnie.

Czasem tylko wiatr jakąś starą kartkę przewróci i w pustej butelce świśnie.

:)

Pzdr