wtorek, 2 października 2012

Jarosław Donaldem zbawiony

Jarosław Kaczyński, wbrew temu na co liczą jego wrogowie i czego obawiają się jego, tak często popadający w zwątpienie zwolennicy, potrafi się uczyć. Lub ma niewiarygodne szczęście, co w polityce, gdzie umiejętność czekania na swój czas jest zaletą naczelną, w sumie na jedno wychodzi.

Powszechnie uważa się, że to Jarosław Kaczyński, zręcznie i nieodwracalnie osadzony przez zmasowaną, nad i podprogową oraz subkulturową propagandę w roli Odwiecznego Wroga i Czarnego Luda, jest jeśli nie fundamentem, to w każdym razie jednym z gwarantów spokojnych i długich rządów Tuska oraz jego komuryli. Tymczasem związki między tymi dwoma głównymi od prawie dziesięciu lat, rozgrywającymi polskiej polityki są o wiele bogatsze i bardziej skomplikowane.

Nie wolno zapominać, że to przecież Donald Tusk, lub ci co go animują, uratował Kaczyńskiego w 2005 r.

Przed czym, zapytacie?

Ano przed całkowitą kompromitacją jakichkolwiek prób reformowania Polski pod szyldem i w imię sojuszu gruźlicy ze streptomycyną, w którym obie strony powstrzymują się przed jakąkolwiek agresją wobec partnera. Kompromitacji prawdopodobnie na pokolenia, bowiem dokonanej także na oczach najwierniejszych takich reform zwolenników.

Zaraz, zaraz, powiecie, przecież Tusk takie żądania (abolicja) wobec Jarka wysuwał, a ten je odrzucił i stąd konieczność Lepperów i Giertychów, itd... No dobra, a po jasną cholerę je wysuwał? Przecież z wiernym sługą PO, Marcinkiewiczem na stołku premiera, miłośnikiem szafy Lesiaka, niejakim Rokitą w roli wicepremiera, ze wszystkimi Kaczmarkami tej ziemi i z blokującą, w razie czego wszelką, groźną aktywność legislacyjną, ferajną "parlamentarzystów" PO, mógłby się tej IV, "popisowej" RP obawiać mniej więcej tak, jak mafia pruszkowska sędzi Najjar. Przypomnijmy sobie choćby losy szwajcarskich kont SLD, i to w rządzie Kaczyńskiego bez PO.

Po co więc Tusk, lub jego animatorzy, to zrobili? Puściły im nerwy, czy chcieli PIS sojuszem z Andim i Romkiem skompromitować? W każdej z tych sytuacji popełnili spory błąd. Andiego i Romka już nie ma, przy czym ostateczne losy tego pierwszego pchnęły drugiego w tak mocne, że aż czyniące go bezużytecznym, objęcia Donalda. PIS przeszedł zaś do historii jako likwidator partii, z którymi sojusz miał go skompromitować.

A może po prostu postanowili zachować szansę takiej, nieodwracalnej kompromitacji na zacniejszą i bardziej dla nich gardłową okazję? Ale czasy się zmieniły i teraz to pytanie trzeba uzupełnić - Czyjej kompromitacji i kto teraz tak naprawdę do pomysłu skompromitowania drugiej strony wraca?

Pięć lat obłąkańczych, dewastujących Polskę rządów spowodowały, że Kaczyński znów znalazł sobie kolejnego "Marcinkiewicza" i posadził go, jak woskową lalkę wudu, Tuskowi na stole. Czy zrobił to świadomy wszelkich, płynących z tego faktu konsekwencji i zagrożeń? To już chyba bez znaczenia.

Najważniejsze, że w tej chwili Tusk jest w sytuacji bez wyjścia. Po raz kolejny musi Kaczyńskiego, choćby tego nie wiem jak nie chciał, przed nim samym uratować.

Jednak tym razem na swoją zgubę.

Po siedmiu latach dzielenia Polaków na "naszych" i podludzi, po zabójstwie Rosiaka, po Smoleńsku, o "porozumieniach ponad podziałami" w celu ratowania Polski, kolejnych odmianach POPISU czy innych "rządach technicznych" Jarosław Kaczyński może sobie opowiadać zupełnie bezkarnie. Władcy III RP na pewno nie powiedzą "sprawdzam". Łatwiej im będzie wyrzucić na śmietnik Tuska, niż przyznać człowieczeństwo Kaczyńskiemu, więc Jarek, choćby nawet nie wiem jak głęboko w to wierzył, w praktyce będzie te postulaty i propozycje po prostu wykorzystywał z bezlitosną, cyniczną i morderczą konsekwencją politycznego gracza.

Na oczach tych wszystkich, którym kolejne, coraz bardziej histeryczne odrzucanie oferty zmian, reform i ratowania tego, co się właśnie na ich oczach wali w gruzy, coraz mniej się będzie podobało. Niezależnie od tego, co o Kaczyńskim myśleli, myślą i myśleć będą.

Czy to oznacza, że zdążą przejrzeć na oczy, zanim pociągną siebie i nas w przepaść?

A, to już jest całkiem inna historia.

Czas mierzony medialną kreacją biegnie w zupełnie innym tempie, niż rzeczywisty. To co medialne i odkryte jest czasem świadomą odwrotnością tego, co się dzieje na zapleczu i pod powierzchnią a władcom, których potęga wyrosła na rabunku, strach przed odpowiedzialnością potrafi wypalić nawet instynkt samozachowawczy.

Jednego jestem raczej pewny. Ratowanie Polski nie będzie ratowaniem III RP, a upadek tej drugiej musi poprzedzić próby restytucji tej pierwszej.
 

Brak komentarzy: