Jarosław Kaczyński, wbrew temu na co liczą jego
wrogowie i czego obawiają się jego, tak często popadający w zwątpienie
zwolennicy, potrafi się uczyć. Lub ma niewiarygodne szczęście, co w polityce,
gdzie umiejętność czekania na swój czas jest zaletą naczelną, w sumie na jedno
wychodzi.
Powszechnie uważa się, że to Jarosław Kaczyński,
zręcznie i nieodwracalnie osadzony przez zmasowaną, nad i podprogową oraz
subkulturową propagandę w roli Odwiecznego Wroga i Czarnego Luda, jest jeśli nie
fundamentem, to w każdym razie jednym z gwarantów spokojnych i długich rządów
Tuska oraz jego komuryli. Tymczasem związki między tymi dwoma głównymi od prawie
dziesięciu lat, rozgrywającymi polskiej polityki są o wiele bogatsze i bardziej
skomplikowane.
Nie wolno zapominać, że to przecież Donald Tusk,
lub ci co go animują, uratował Kaczyńskiego w 2005 r.
Przed czym, zapytacie?
Ano przed całkowitą kompromitacją jakichkolwiek
prób reformowania Polski pod szyldem i w imię sojuszu gruźlicy ze streptomycyną,
w którym obie strony powstrzymują się przed jakąkolwiek agresją wobec partnera.
Kompromitacji prawdopodobnie na pokolenia, bowiem dokonanej także na oczach
najwierniejszych takich reform zwolenników.
Zaraz, zaraz, powiecie, przecież Tusk takie
żądania (abolicja) wobec Jarka wysuwał, a ten je odrzucił i stąd konieczność
Lepperów i Giertychów, itd... No dobra, a po jasną cholerę je wysuwał? Przecież
z wiernym sługą PO, Marcinkiewiczem na stołku premiera, miłośnikiem szafy
Lesiaka, niejakim Rokitą w roli wicepremiera, ze wszystkimi Kaczmarkami tej
ziemi i z blokującą, w razie czego wszelką, groźną aktywność legislacyjną,
ferajną "parlamentarzystów" PO, mógłby się tej IV, "popisowej" RP obawiać mniej
więcej tak, jak mafia pruszkowska sędzi Najjar. Przypomnijmy sobie choćby losy
szwajcarskich kont SLD, i to w rządzie Kaczyńskiego bez PO.
Po co więc Tusk, lub jego animatorzy, to zrobili?
Puściły im nerwy, czy chcieli PIS sojuszem z Andim i Romkiem skompromitować? W
każdej z tych sytuacji popełnili spory błąd. Andiego i Romka już nie ma, przy
czym ostateczne losy tego pierwszego pchnęły drugiego w tak mocne, że
aż czyniące go bezużytecznym, objęcia Donalda. PIS przeszedł zaś do historii
jako likwidator partii, z którymi sojusz miał go skompromitować.
A może po prostu postanowili zachować szansę
takiej, nieodwracalnej kompromitacji na zacniejszą i bardziej dla nich gardłową
okazję? Ale czasy się zmieniły i teraz to pytanie trzeba uzupełnić - Czyjej
kompromitacji i kto teraz tak naprawdę do pomysłu skompromitowania drugiej
strony wraca?
Pięć lat obłąkańczych, dewastujących
Polskę rządów spowodowały, że Kaczyński znów znalazł sobie kolejnego
"Marcinkiewicza" i posadził go, jak woskową lalkę wudu, Tuskowi na stole. Czy
zrobił to świadomy wszelkich, płynących z tego faktu konsekwencji i zagrożeń? To
już chyba bez znaczenia.
Najważniejsze, że w tej chwili Tusk jest w
sytuacji bez wyjścia. Po raz kolejny musi Kaczyńskiego, choćby tego nie wiem jak
nie chciał, przed nim samym uratować.
Jednak tym razem na swoją zgubę.
Po siedmiu latach dzielenia Polaków na "naszych"
i podludzi, po zabójstwie Rosiaka, po Smoleńsku, o "porozumieniach ponad
podziałami" w celu ratowania Polski, kolejnych odmianach POPISU czy innych
"rządach technicznych" Jarosław Kaczyński może sobie opowiadać zupełnie
bezkarnie. Władcy III RP na pewno nie powiedzą "sprawdzam". Łatwiej im będzie
wyrzucić na śmietnik Tuska, niż przyznać człowieczeństwo Kaczyńskiemu, więc
Jarek, choćby nawet nie wiem jak głęboko w to wierzył, w praktyce będzie te
postulaty i propozycje po prostu wykorzystywał z bezlitosną, cyniczną i
morderczą konsekwencją politycznego gracza.
Na oczach tych wszystkich, którym kolejne, coraz
bardziej histeryczne odrzucanie oferty zmian, reform i ratowania tego, co się
właśnie na ich oczach wali w gruzy, coraz mniej się będzie podobało. Niezależnie
od tego, co o Kaczyńskim myśleli, myślą i myśleć będą.
Czy to oznacza, że zdążą przejrzeć na oczy, zanim
pociągną siebie i nas w przepaść?
A, to już jest całkiem inna historia.
Czas mierzony medialną kreacją biegnie w zupełnie
innym tempie, niż rzeczywisty. To co medialne i odkryte jest czasem świadomą
odwrotnością tego, co się dzieje na zapleczu i pod powierzchnią a władcom,
których potęga wyrosła na rabunku, strach przed odpowiedzialnością potrafi
wypalić nawet instynkt samozachowawczy.
Jednego jestem raczej pewny. Ratowanie Polski nie
będzie ratowaniem III RP, a upadek tej drugiej musi poprzedzić próby restytucji
tej pierwszej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz